Prawdziwy, Nieprawdziwy i Brzydki

Na lekcji religii juz na wczesnym etapie edukacji, wylawia sie ludzi o niebezpiecznie analitycznych umyslach i koi ich glod wiedzy nastepujacym frazesem. Nie da sie udowodnic, ze Bog istnieje, ani nie da sie tego obalic. Kazdy slyszal to juz tyle razy i slyszal o wielu nieudolnych probach i wyrobil juz sobie mam nadzieje wlasne zdanie na temat tej frazy. Chcialbym sie podzielic moim.

W gabinecie obok, na lekcji fizyki, juz na wczesnym etapie edukacji, ludzi o niebezpiecznie humanistycznych umyslach temperuje sie nastepujacym frazesem. Jesli jakiegos stwierdzenia nie da sie obalic, to zapewne jest to malo uzyteczna teoria. Kazdy zapewne juz slyszal o pomyslach z ziemia podtrzymywana przez slonie stojace na zolwiu, czy o malych demonach, ktore tak naprawde rzadza swiatem, ale robia to tak, by wygladalo to na prawa fizyki. Brzytwa Okhama odcina nasz prosty kulisty swiat od dyndajacych pod nim sloni i palentajacych sie po nim demonow. W zasadzie to slonie, ktore upieraja sie ze maja mase i sa widzialne, odpadaja nawet bez pomocy brzytwy -- wystarcza podroz na biegun poludniowy. Niektorzy jednak, w tym ja, obalaja takie teorie nie ruszajac sie z fotela.

W wiekszej juz nieco sali i na znacznie pozniejszym etapie edukacji, garsc ludzi ma szanse dowiedziec sie w koncu czym jest logika. Dowie sie, ze prawda i falsz by mogly podzielic miedzy siebie swiat, musza ten swiat miec bardzo rygorystycznie zdefiniowany. Ciezko dyskutowac o prawdziwosci zdania ktore nie jest oznajumujace. Gaski, gaski do domu! nawet jesli jest zdaniem, to na pewno nie jest ani prawdziwe ani falszywe. Nawet jesli juz zdanie jest oznajmujace, to czasem jest zbyt belkotliwe, by moc cos o nim powiedziec. Chyba Cie kocham wymagaloby doprecyzowania kto, kogo, i o co mu w zasadzie chodzi, zanim bedzie mozna orzec jego prawdziwosc. Sa wreszcie zdania, ktore sa juz dosc precyzyjne by logik chcial na nie zerknac, jednak o ich prawdziwosci nadal ciezko sie wypowiedziec. To zdanie jest falszywe to klasyk tego gatunku. Tego rodzaju rekurencyjne dylematy klamcy, przewijaja sie i w wywrotowym twierdzeniu Goedlea i w pracach Turinga. Najwazniejsze co zrozumialem z wykladow o Nierozstrzygalnosci to to, ze po pierwsze nierozstrzygalnosc nie jest zarezerwowana tylko dla garstki syntetycznych przykladow takich jak Jestem klamca, ktore moznaby spisac na kartce, zamknac w sejfie i udawac, ze nie ma problemu, ale niestety dotyczy nieskonczenie wielu naturalnych przykladow, a trudnosc czesto lezy wlasnie w sprawdzeniu czy dany konkretny przyklad, gdzies na samym dnie nie sprowadza sie wlasnie do takiej rekursji. Druga wazna wiadomosc, to ze nierozstrzygalny jest (w informatyce) problem a nie jego konkretny przyklad. Nierozstrzygalny jest problem stwierdzania czy program sie zatrzymuje czy nie. Nie ma skutecznej metody, ktora dzialalaby dla kazdego programu. Dla jednego konkretnego programu sprawdzenie czy sie zatrzymuje moze byc trudne, ale czesto wykonalne, a nawet jesli nie to oczywiscie ow program albo sie zatrzymuje albo nie -- to, ze my nie umiemy podac odpowiedzi nie znaczy, ze ona nie istnieje .

Sa w reszcie zdania, o ktorych sami matematycy twierdza, ze byc moze nie sa ani prawdziwe ani falszywe. Ze sa niezalezne od aksjomatow. Bycmoze nie istnieje zbior majacy wiecej elementow niz liczby naturalne a mniej niz jest liczb rzeczywistych. A moze istnieje. A moze jedno i drugie, bo po prostu za malo mamy aksjomatow, za malo precyzyjnie opisalismy swiat. Sa hipotezy, z ktorymi ludzkosc walczy od dawna. Np. hipoteza Goldbacha. Ale czy ktos o zdrowych zmyslach dopuszcza mozliwosc, ze jednoczesnie jest i nie jest tak, ze kazda liczba parzysta jest suma jakis dwoch liczb pierwszych? Chyba nie. Czujemy, ze odpowiedz na to pytanie moze byc tylko jedna i mimo, ze byc moze jej nie poznamy, to obiektywnie jakos byc musi -- tak lub nie. Podobnie malo kto z informatykow belkocze cos o niezaleznosci hipotezy P!=NP od aksjomatow. Pojecia klasy P i klasy NP sa na tyle sensowne, ze i pytanie o to czy sa sobie rowne czy nie musi miec jedna dobra odpowiedz w naszym swiecie.

Sa wiec mi znane rozne sytuacje, gdy nie umiem orzec czy cos jest prawda czy falszem:

  • wypowiedz jest za malo precyzyjna
  • wypowiedz przeczy dowodowi samej siebie
  • prosza mnie o rozwiazanie dobre dla nieskonczenie wielu przykladow problemu
  • wypowiedz okazuje sie nie miec zwiazku z aksjomatami

Moje odczucie jest takie, ze ostatni przypadek to w zasadzie to samo co pierwszy. Podobnie trzeci w zasadzie trudnym jest tylko wtedy gdy sprowadza sie do drugiego. Co wiecej wydaje mi sie ze "niezaleznosc od aksjomatow" to troche to samo co "bycie demonem, ktory zyje w rownoleglej czasoprzestrzeni i dlatego go nie widac". Byty niezalezne od aksjomatow, na moj rozum sa po prostu nie z tej bajki i czasem brakuje precyzyjnego jezyka by o nich mowic, a gdy nawet nie brakuje, to belkocze sie cos od rzeczy.

Wielu fizykow, choc w stosunku do swojej i cudzej pracy ostrzy codzien brzytwe, to jednak w Boga wierzy. Wiele osob wierzy, ze Bog istnieje, bo nikt nie udowodnil ze nie istnieje. Wiele osob wierzy, ze pegazy nie istnieja, bo nikt nie udowodnil ze istnieja. Wiele osob nalezy do obu kategorii i czesto nawet ucza fizyki. Nie wiem jak mozna zyc w tak pokreconej rzeczywistosci, ale udaje sie to bardzo wielu ludziom.

Do ktorej z wymienionych powyzej kategorii zalicza sie zdanie "Bog istnieje"? Dlugo myslalem ze do 4. Ostatnio zrozumialem ze do 1, a zaraz potem ze to ta sama kategoria. Aby moc w ogole cos powiedziec o tym zdaniu wypadaloby je przetlumaczyc na bardziej precyzyjny jezyk. Wiekszosc ludzi zasloni sie pewnie tekstem w stylu Bog to pojecie niewyrazalne w ludzkim jezyku. Jesli tak, to klasyfikowalbym to zdanie jako belkot. Sam nie umiem zdefiniowac nie belkoczac, kim jest Bog. Zawsze wychodzi mi cos na ksztalt Istota ktora, jest mimo ze jej tu nie ma, ale generalnie jest, tyle ze jej bycie nie polega na tym co nasze bycie i w zasadzie to nie ingeruje w to co robimy, ale byc moze sie tym przejmuje, chociaz w zasadzie zna przeszlosc i przyszlosc, ale tez uwaza ze mamy wolna wole, tyle ze robimy to co chciala, mimo ze nie do konca, a do tego jest nieskonczenie razy madrzejsza od nas, a mimo to interesuje sie naszym losem... Belkot. A skoro belkot, to nie dziwota ze nikomu sie nie udaje obalic ani udowodnic danego zdania. Sa tez inni, sprytniejsi, ktorzy mowia, ze wierza w Jahwe, Jehowe, "Jestem". Ich Bog, przedstawil sie ludzkosci w gorejacym krzaku nie jako rzeczownik ale jako czasownik. "Jestem, ktory jestem". Jakze sprytnie -- wtedy wszystko samo sie dowodzi. "Bog istnieje" sprowadza sie wtedy do "Jest ktory jest, jest". Oczywiscie, ze prawda. Ale co z tej prawdy wynika? Co wiecej dowiadujemy sie o Bogu, ponad to ze istnieje, z tego jego przedstawienia sie?

I tu dochodze do tego od czego w zasadzie chcialem zaczac. Jesli jakas teoria jest niefalsyfikowalna, jesli nie da sie jej potwierdzic ani obalic rozumem ni eksperymentem, to pytanie zasadnicze brzmi: na co komu taka teoria. Co ta teoria ze soba niesie? Jaka wiedze mozna z niej zdobyc? Gdyby religia wraz z pojeciem Boga niosla chociaz jedno celne spostrzezenie, to moglaby miec wplyw na nasz swiat, nasze decyzje, na nas. Powiecie: jak to? Przeciez np. Ewangelia zawiera mase praktycznych wskazowek. Pelno jest w Pismie Swietym prawd, ktore mozna sprawdzic w zyciu codziennym i stosowac. A i owszem, ale czy te kawalki, ktore zawieraja owe prawdy, maja jakikolwiek zwiazek z Bogiem? Z religia? Czy nie jest tak, ze Swiete Ksiegi sa mieszanina calkiem sensownych, praktycznych, ale swieckich porad, z zupelnie nieweryfikowalnymi, wznioslymi i nic nie wnoszacymi kawalkami o Bogu? Przykladowo, jesli religia mowi "Nadstaw drugi policzek, bo dzieki temu pojdziesz do nieba", to jest to niestety nieweryfikowalne. Nie wiem tez, czy to praktyczna rada. Ale, gdy mowi "Kochaj blizniego swego jak siebie samego", to wydaje sie to brzmiec bardzo rozsadnie, nie ma w tym nic o Bogu i mogloby sie smialo znalezc w Kodeksie Hamurabiego.

Zmierzam do tego, ze jesli cos jest niezalezne od aksjomatow, to znaczy nie tylko ze nie da sie z aksjomatow tego wyprowadzic, ale tez ze z tego czegos niewiele wynika dla swiata aksjomatow. Jesli prawa fizyki wydaja sie byc niezalezne od istnienia malych demonow, to miedzy innymi oznacza, ze znajomosc teorii malych demonow nie powinna nam przyniesc zadnych wymiernych korzysci. Wszak gdyby przynosila, mielibysmy w rece dowod, ze cos w niej jest! Podobniez jesli chodzac po tym swiecie przez tysiaclecia nie udalo nam sie udowodnic ni obalic istnienia Boga, to nie widze za bardzo korzysci plynacych z wiary w Niego, bo gdyby jakies byly, to stanowilyby przeciez dowod. Oczywiscie cala przewrotnosc polega na tym, ze kazda religia twierdzi ze przynosi korzysci, ale sa one zdeponowane w niewidzialnym banku, do ktorego dostep uzyskuje sie tylko pod warunkiem, ze nikomu z zyjacych sie juz nimi nie pochwali.

Pascal musial w swoim czasie uchodzic za nie lada cynika, stwierdzajac, ze warto wierzyc w Boga, bo w sumie nic zlego z tego przeciez nie wynika, a a noz-widelec, On naprawde istnieje i oplaci nam sie to po smierci. Ja to w dzisiejszych czasach widze troche na opak. Nie widze powodui, by swoje zyciowe decyzje podejmowac w oparciu o teorie malych demonow, czy istnienie Boga. Chce postepowac prawo, slusznie i dobrze, ale nie dlatego, ze tak mi to objawil Bog.

Jeszcze jedna rzecz zmienila sie chyba przez ostatnie lata. Wydaje mi sie, ze brzytwa Okhama to metodologia, ktora musiano znac na dlugo przed Okhamem. Wydaje mi sie nawet, ze ja stosowano. Wydaje mi sie wrecz, ze cala koncepcja istnienia Boga jest wlasnie efektem jej stosowania. Poprostu Bog byl najprostszym wytlumaczeniem w wielu sytuacjach. Wydaje mi sie, ze dzisiaj jest juz troche inaczej. Jesli mozemy sie smiac z Grekow ze potrzebowali bogow, by wyjasnic sobie wiatr, to moze juz niedlugo dojdziemy do wniosku, ze pora zaczac sie smiac z nas samych, ze potrzebujemy Sw.Mikolaja do roznoszenia prezentow i Pana Boga do Stworzenia Czlowieka.

Jest pewnie sporo osob, co czytajac ostatnie zdanie pomyslalo sobie. No nie, do Stworzenia Czlowieka to faktycznie wystarczy mi Darwin i pare miliardow lat, Bog jest mi potrzebny do Stworzenia Swiata Sam przechodzilem w zyciu sciezke zamykania Boga w coraz ciasniejszym akwarium. Monoteistyczny Bog chrzescian, jak Megazord z Power Rangers, oryginalnie posiadal w mojej glowie moce wszystkich pomniejszych bogow Egipcjan, Rzymian i Grekow. Zajmowal sie Hadesem, zajmowal sie Wiatrem, stworzyl Slonce i opiekowal w podrozy. Modlilem sie do niego o ladna pogode, za zmarlych, dziekowalem za Stworzenie pieknego swiata i prosilem o bezpieczny powrot do domu. Im bylem starszy tym bardziej okraiwalem go brzytwa, z odpadajacych od niego po kolei mitycznych fragmencikow. Nie zajmowal sie juz wiatrem. Nie pilnowal pijanych kierowcow. Nie przeprowadzal termojadrowych reakcji. Nie robil za gluchy telefon na tamten swiat. W koncu zostal juz zamkniety na dobre w tych kilku pierwszych sekundach starego jak wszechswiat Stworzenia. Dalem mu jedna ostateczna moc na tym swiecie: Stworzyc go. Dalem mu takze caly "ten drugi swiat", bo zwierzecy lek przed smiercia uleczyc moglem tylko zamieniajac slowo "koniec" na "przejscie".

Az w koncu zdajesz sobie sprawe, ze jesli On ma miec sens, to nie moze byc wymyslony przez Ciebie. Nie moze "Ich" byc az tylu roznych ile jest naszych wyobrazen. Gdbyby tak sie z nim rzecz miala, ciezko by bylo w nim znalezc oparcie. Porzucasz wiec wlasne wyobrazenia i szukasz wsparcia w istniejacych dowodach. Chodzisz do kosciola, czytasz ksiegi. Szukasz wspolnego mianownika i okazuje sie ze go nie ma.

Dalem mu "ten drugi swiat", aby nim sobie rzadzil, ale uswiadomilem sobie, ze "ten drugi swiat", to pojecie o ktorym slyszalem tylko z tych ksiag, ktore spisano w oparciu o to co ponoc On sam mowil ustami prorokow. A jesli tym ksiegom nie wierze (bo i jak), to ow "drugi swiat" jest pojeciem zupelnie nie wiadomo skad wzietym, a wiec nie mi nim rozporzadzac i niestety nie moge go Jemu dac. Zostal wiec sobie skurczony do rozmiarow wielkiego wybuchu i czekal. Olbrzymi wrzechswiat i On -- stoi z boku jak kamerzysta na sawannie, dbajac by ni drgnieciem wasa nie zdradzic swej obecnosci. Wybuchlo mu cos pod nosem a on tylko patrzy, sam nie bedac widzianym.

Podparlismy wielki wybuch, ale nie czterema sloniami, tylko jednym Boskim palcem.

Popularne posty z tego bloga

Szczęście jako problem inżynieryjny

Kilka rzeczy, o których żałuję, że nie powiedziano mi, gdy byłem młody

Produkt: Ojciec*