Posty

Szczęście jako problem inżynieryjny

Jako, że od kilku lat nie czuję się szczęśliwy, od czasu do czasu trochę myślę i czytam o tym, co to w zasadzie jest to "szczęście" i jak to osiągnąć. Wielu ludzi ma wiele ciekawych rad i obserwacji, jest nawet cały instytut co to bada. Pewnie wiele z tego co tu przeczytacie wyda się Wam oczywiste, tak jak i mi się teraz wydaje - natomiast zupełnie takim nie było dla mnie wcześniej i dopiero teraz złożyło mi się w spójny obraz. Chciałbym się z Wami podzielić pewną perspektywą, do której doszedłem myśląc nad uczuciem szczęściem od zupełnie innej strony: Dlaczego projektując robota chciałbym mu dodać możliwość uśmiechania się do innych? Skąd w ogóle pomysł by atakować problem z takiego kąta? Ano, mocno wierzę, że mechanizmy, które widzimy u ludzi do czegoś służą - są wynikiem ewolucji czy cywilizacji i musiały się do czegoś przydać skoro przetrwały i są powszechne. Mimo, że ewolucja jest głupim i ślepym inżynierem, to jednak może da się zreverse-engineerować "do czego

Produkt: Ojciec*

Należę do rodziców, którzy traktują wychowanie dziecka jako projekt. Czy może raczej, z racji braku klarownego deadlineu - jako produkt . A to dlatego, że nie ma co ukrywać, że zajmuje to masę zasobów, wymaga nauki, koordynacji, komunikacji, planowania krótko- i długofalowego. Wszystko to można zrobić lepiej, albo gorzej. Moim zdaniem lepiej, jeśli nie ucieka się przed nazywaniem rzeczy po imieniu. Należę też do ludzi, którzy są przerażeni, gdy widzą rodzica próbującego spełnić swoje ambicje poprzez dziecko. Jedna obawa, to, że dziecko może zwyczajnie cierpieć będąc przymuszane do gry na pianinie. Inna, to, że dziecko, które oryginalnie lubiło konie, znienawidzi je po godzinach jazdy konnej na siłe. Sądzę, że odpowiednio "profesjonalny" rodzic, jest w stanie dobierając techniki zaszczepić miłość do pianina, nie zniszczyć miłości do koni i jeszcze wcisnąć gdzieś łacinę (choć to pewnie rzadkość) jednak nawet wtedy jest ryzyko, że dziecko znienawidzi samego rodzica i gdy tylk

Kilka rzeczy, o których żałuję, że nie powiedziano mi, gdy byłem młody

Jakiś czas temu, z okazji jubileuszu mojego liceum, miałem okazję jako absolwent opowiedzieć cokolwiek wpółczesnym licealistom. Wykorzystałem to jako okazję do zrobienia czegoś w stylu Back To The Future: gdybym był nastolatkiem i przyszła wersja mnie samego mogła cofnąć się do mnie w czasie i dać mi parę wskazówek, co by to było? Poniżej (niekompletna) lista rzeczy, za które byłbym wdzięczny gdyby ktoś mi powiedział. Po pierwsze, byłoby super gdyby ktoś powiedział mi z wyprzedzeniem o wszystkich wypadkach i tragediach, którym mógłbym zapobiec. OK, szczerze mówiąc dodałem ten punkt do listy dopiero jako nasty i zawstydziłem się, że tak dużo rzeczy zdążyłem wymienić, zanim o tym pomyślałem. W szczególności to pewnie oznacza, że za późno dowiedziałem się o Negative Average Preference Utilitarianism i nie zdążyłem jeszcze tego zinternalizować (albo oglądałem za mało "Wydarzyło się jutro" i "Zagubiony w czasie"). Po drugie, szkoda, że nie dostałem na tacy wyników l

Bajka o owadzich ekspertach

W pewnym mieście był neon. Neon ten pokazywał datę w postaci świecących cyfr, wabiących owady. Dziś wyświetlał 28.02.2020 i przyglądając mu się bliżej, zobaczylibyście, że między jedną kropką a drugą tętniło owadzie życie. Na tle cyfr 0 i 2 toczyły się właśnie przygotowania do wesela młodszej córki Króla Owadów. Były tak maleńkie, że o cyfrach 28 i 2020 wiedziały tylko dzięki teleskopom, obsługiwanym przez nadwornych Magów. Natomiast całe ich życie i organizacja wesela toczyly się w koło cyfr 0 i 2. Większość z nich nie znało innego życia, choć niektóre, najstarsze pamiętały, że kiedyś zamiast 02 świat wyglądał jak 01. W dawnych księgach jest nawet mowa o tym, że także cyfra 0 kiedyś była jedynką, ale zwykłe owady nie zaprzątały sobie głowy tak odległymi czasami, pozostawiając takie problemy Magom i Królowi. Król wezwał dziś przed swoje oblicze wszystkich Magów, bo doszły go niepokojące słuchy o przepowiedni, że już niedługo cały ich świat ma ulec zmianie - być może zmianie

Ubezpieczenie od jazdy na gapę

Mój przyjaciel, dr Paweł Prociów, zaproponował dzisiaj taki oto pomysł na startup: ubezpieczenie od kontroli biletów. Pasażer wykupuje abonament i nie kupuje biletu, a ewentualne kary płaci za niego ubezpieczyciel. Pytanie czy mogłoby ono być tańsze od biletu i czy MPK mogłoby się opłacać nie walczyć z tym startupem? Pierwsze pytanie wydaje mi się równoważne pytaniu, czy może być tak, że wartość oczekiwana kary przy jechaniu na gapę jest niższa niż cena biletu. (Przez "może być", mam na myśli długotrwałą i opłacalną strategię cenową ze strony MPK) Drugie pytanie wydaje mi się jeszcze bardziej skomplikowane. Zacznijmy więc od czegoś prostszego: jak w zasadzie MPK powinno ustalać cennik, regulamin i liczbę kontroli? Ten post jest długi i nie dochodzę w nim do odpowiedzi, bo się na tym nie znam i dopiero uczę. Ten post to raczej zapis moich przemyśleń i gorące zaproszenie do dyskusji, z której mam nadzieję się wiele nauczyć. Zakładam, że pewne rzeczy są niezmienne: