Posty

Wyświetlanie postów z 2014

Instytut do spraw symulacji

Zakładam, że znacie argument za tym, że żyjemy w symulacji . W SF napotykam na różne warianty symulacji: w Incepcji zarówno ludzie byli z krwi i kości jak i ich symulacje tworzone były przez mózgi. W Matrixie ludzie byli prawdziwi, ale świat był sztuczny. Ale najciekawszy i najbardziej "prawdopodobny" jest wariant, w którym zarówno świat jak i jego mieszkańcy są symulacją. Ta wizja urzeka mnie na wiele sposobów: godzi np. istnienie stwórcy z nauką (bóg jako student programujący symulację na zaliczenie), nadaje interpretacje mitom o bogach, którzy stworzyli nas na swoje podobieństwo, o wolnej, ale ograniczonej woli, a nawet o tym, że świat stoi na żółwiu, który stoi na słoniach, które stoją na ... (symulacja w symulacji, w symulacji) - takie nieskończone hierarchie nawet jeśli wydają się niemożliwe z naszego punktu widzenia, mogą wydawać się sensowne komuś poziom wyżej. Wyjaśniają też, co może oznaczać, że "stwórca jest poza czasem i przestrzenią", oraz co mogą ozna

Kim Śnię?

Zrodziła mi się w głowie wczoraj pewna koncepcja, którą chciałbym Wam przedstawić. Nie jest to jednak coś co umiem udowodnić czy w pełni wyjaśnić, więc jeśli czytać będziecie ten wpis z nastawieniem "na nie", to zapewne nie będziecie mieli żadnej frajdy. Jeśli jednak macie nastrój na zanurzenie się w cudzej fantazji i umysł otwarty na analogie, aluzje i hipotezy, to poniżej przedstawiam listę skojarzeń, które wszystkie kręcą się w około centralnej idei, którą podsumowałbym tak : spanie i sen są softwareową naroślą, odpowiednikiem ślepej kiszki, może nawet wirusem. Czasem zauważam u innych ludzi, że robią coś bez sensu, jakby z nawyku i bez refleksji. Czasem u samego siebie. Sceptyczna postawa każe mi w takiej sytuacji zadać pytanie: ale po co? Jeśli nie znajduje sensownego uzasadnienia, próbuję przestać. Jak nazywamy takie coś co robimy, mimo, że nie wiemy po co? Przesąd? Nawyk? Jest jedna rzecz, którą wszyscy robimy a nie umiemy powiedzieć po co, a mimo to, wszyscy omija

Technologie dla partyzantów

USA ma DARPA - wojskową agencję technologiczną, która między innymi wynalazła internet jako sposób na zdecentralizowany sposób wymiany informacji na wypadek wojny atomowej. Jeśli Polska też ma taką instytucję i jeśli faktycznie najskuteczniejszą formą obrony w wykonaniu Polaków jest partyzantka, to mam nadzieję, że ta nasza organizacja pracuje nad mechanizmami wspierającymi partyzantów. Jak sobie wyobrażam takie technologie? Jako informatyk, a może dlatego, że Babcia pomagała drukować i kolportować ulotki, stawiam przede wszystkim na wymianę informacji. Nie wyobrażam sobie jak można by utrzymywać podziemie, podejmować akcje dywersyjne itd bez wymiany informacji. Oprócz tego istotny jest też eksport informacji poza kraj - docieranie z przekazem do zagranicznych mediów, czy władz. Nie jestem administratorem, ale rozumiem, że obecnie większość rozwiązań komunikacyjnych bazuje na internecie. Jak pokazał Snowden, ma to swoje wady - zwłaszcza gdy ktoś zły kontroluje firewalle na granic

Tuiteraz

Dotarło dziś do mnie coś co pewnie jest oczywiste dla ludzi wschodu, ale dla mnie wychowanego na chrześcijaństwie i grach video nie było jasne. Miałem zawsze takie przeświadczenie, że "życie chwilą" to głupi pomysł, bo przecież przeszłość i przyszłość też mają wartość. Traktowałem życie jako jakieś takie dzieło, księgę, którą zapisujemy dzień po dniu, której wartość ocenić można tylko jako całość. Po drodze zdobywamy jakieś punkty, mamy tylko jedno życie, a gdzieś tam prowadzony jest jakiś ranking. Sporo problemów miałem z konceptem punktacji, w obliczu zmieniających się w czasie wartości: np. to że jem właśnie pizzę (x) jest dla mnie obecnie warte sporo punktów f(now,x)=dużo, ale już za rok nie będzie warte nic f(now+year,x)=0, bo nie będę tego pamiętał, wczoraj mogłem się tylko tego domyślać E[f(now-day,x)]= ?, jutro będzie warte połowę tego f(now+day,x)=f(now,x)/2, a pojutrze być może nawet będzie gorzkim wspomnieniem f(now+2*day,x)<0, a więc ujemną wartością. Jak

Dowód probabilistyczny

Do napisania tego postu zmusiła mnie refleksja po ostatnim wyjeździe z przyjaciółmi, że nawet wśród moich inteligentnych i zdolnych przyjaciół, z tytułami inżynierów, magistrów a czasem doktorów, ciężko jest mi znaleźć zrozumienie gdy mówię, że coś udowodniono eksperymentalnie. Konkretnym przykładem jaki nas poróżnił było hipotetyczne badanie leku na dwóch grupach po 1000 osób: jedna grupa przyjmowała lek i 800 osobom się polepszyło, druga nie przyjmowała i polepszyło się 500 osobom. Badani nie wiedzieli do której grupy należą. Moja teza była taka, że takie badanie dowodzi skuteczności leku. Myślę, że żyłem do tej pory w dość hermetycznym środowisku studentów II UWr i przez to miałem spaczone pojęcie na temat tego co dla innych osób jest oczywiste a co nie. Gdzieś tam podświadomie czułem, że przeciętna osoba może nie znać nierówności Chernoffa, ale miałem zawsze przekonanie, że każdy intuicyjnie ją czuje. Teraz wiem już, że nawet kwiat polskiej inteligencji ma z tym problemy, wię

Aktualizacja Firmawareu

Jeśli ludzkie ciało to hardware, myśli i umysł to software, to jest jeszcze coś, co wie kiedy zwiększyć tętno, wie kiedy przeć, co krzyczeć i jak rozglądać się po pokoju - firmware. Możemy iść na siłkę, wszczepiać protezy, zęby z bluetoothem i wciągać białko - to jest rozwój hardwareu. Możemy czytać, dyskutować, uczyć się, opowiadać, zwiedzać, trenować układy do baletu - to jest software. To co mnie ostatnio zastanowiło, to czy jest jakieś pole do popisu w kwestii firmwareu. Wiemy o całej masie błędów w hardwarze i softwarze: ślepe kiszki, uprzedzenia, błędne decyzje ekonomiczne, itd. Presja selekcyjna słabnie, a nawet gdy była silna, to nie była w stanie wyskoczyć poza lokalne optima. Do tego potrzebny jest prawdziwy "inteligent design" taki z użyciem pomyślunku, algorytmów i optymalizacji. Poprawić możnaby pewnie było kwestie gospodarki hormonalnej, enzymów i ogólnie "chemii". Wiele z tego co dzieje się w naszym ciele, traktujemy trochę jak magię i nie p

Byle do 2050

Ponoć w 2050 moc obliczeniowa ma być wystarczająca by móc żyć w wirtualnym świecie. Załóżmy że to prawda: że da się skopiować cały "mentalny stan" mojej głowy, wprowadzić go do "komputera" gdzie czekać na niego będzie równie akuratnie odwzorowany świat. Najsensowniejszą strategią wydaje się więc dbać o siebie byleby dotrwać do tej daty i zakumulować wystarczająco dużo kasy/władzy by być wśród kolonizatorów tego świata. Im bardziej prawdopodobny ten scenariusz, tym ważniejsze znalezienie sensownych odpowiedzi na ważne pytania: jeśli będzie do wyboru kilka konkurencyjnych światów, to wg jakich kryteriów wybrać odpowiedni dla siebie. Rzecz jasna nie da rady zrobić tak by zawsze cała rodzina była na jednym "serwerze", bo przecież "relacja rodzinna" jest najpewniej spójna, więc wszyscy ludzie musieliby wybrać jednego providera (idą święta, więc kto jest po ślubie wie, jakie rodzinne kompromisy się z tym wiążą). Zatem jakieś małżeństwo lub dziecko zo

Alternatywne zakończenia

Dawno nie pisałem nic, za to dziś parę luźno powiązanych wymysłów. Odkąd przeczytałem simulation argument parę pomysłów kotłuje mi się w głowie. Paradoksalnie ta bardzo naukowa argumentacja wzmacnia zamiast osłabiać moje "religijne" odczucia. Przykładowo, łatwo nie wierzyć w religię, która postuluje istnienie Boga w tej samej rzeczywistości ("prawach fizyki"), której doświadczamy. Gniewniego, podobnego do nas, uwikłanego w naszą historię, logikę, cielesność. Ale sprawa robi się ciekawsza, jeśli dopuścić, że istnieje coś "na zewnątrz" naszego wszechświata. I że tam na zewnątrz wszystko może się rządzić zupełnie innymi prawami. W takim ujęciu "istnienie Boga poza czasem i przestrzenią" nabiera realnego sensu. Co więcej w zasadzie "wszystko" wtedy może teoretycznie "mieć sens" pod warunkiem że oceniamy sensowność wg logiki "na zewnątrz", bo cholera wie jaka tam panuje logika. Pytanie czy ta taka teoria ma jakie