Koniec postepu

Do tej pory domniemywalem, ze postep jest niejako z definicji nieunikniony. Bo przeciez postep, czyli poprawa, a przynajmniej zmiana, ktora lokalnie wydaje sie korzystna, musi sie dokonywac, jak dlugo beda ludzie chcacy miec wiecej, moc wiecej, wysilac sie mniej, itd. I nawet jesli takich ludzi jest malo, albo malo jest ludzi, ktorzy maja po temu mozliwosci -- to darwinowsko-wolnorynkowy mechanizm promocji takich aktywnych jednostek, da im wystarczajaca sile przebicia, aby zmienic rzeczywistosc. Wiec choc nie oczekuje, ze wiedza przecietnej osoby o fizyce termojadrowej, leczeniu raka, czy przyspieszaniu procesorow bedzie rosla z czasem, to zakladalem zawsze, ze gdzies tam w laboratoriach siedzi tych kilku fanatykow, a nad nimi tych kilku bilionerow i jakos to wszystko pchaja do przodu.

Lecz uswiadomilem sobie niedawno, ze czynilem jedno watpliwe zalozenie -- ze bedzie ta garstka fanatykow, ze beda ludzie na tyle dalekowzroczni, by poswiecic duzo czasu, zdrowia i funduszy, by zyskac potrzebna wiedze i umiejetnosci; ze beda oni widzieli zwiazek miedzy inwestowaniem w siebie za mlodu, a odcinaniem kuponow na starosc. Ze beda to mlodzi ludzie ... ze beda to dzieci, rozumujace jak dorosli.

Tymczasem, jak uswiadomil mi dobitnie Dzien Swira, wiekszosc kluczowych decyzji podejmujemy bedac mlodymi i glupimi. Male dziecko nie ma aspiracji -- owszem chce byc astronauta, ale ja np. chcialem byc smieciarzem. Rownie dobrze bawi sie w sklep jak i jedzac bloto. Dzieci posyla sie jednak do szkoly, indoktrynuje, mowi co jest wazne, co jest potrzebne itd. i pomijajac konflikt pokolen, a moze wlasnie dzieki niemu, jakos to sie krecilo. Zaczely sie jednak pojawiac pierwsze symptomy, protesty typu "a po co mi tabliczka mnozenia, skoro mam kalkulator". Niby sluszne, no bo po co. "Bo jak bedzie awaria pradu, albo rozladuje Ci sie bateria, to bla bla" juz nikogo w dzisiejszych czasach nie przekona, bo gdy jest awaria pradu, to sa powazniejsze problemy niz mnozenie w zakresie 100. Wiec ustepujemy. Potem nastepne, "po co mi wiedziec co to kalkulator, skoro mam wikipedie". "Po co mi wiedziec, gdzie jest wikipedia, skoro mam google". No i w sumie slusznie, bo w dzisiejszych realiach wazniejsze jest by nauczyc czlowieka korzystac z pamieci zewnetrznej, niz pompowac mu glowe faktami, ktore i tak sie zmieniaja co miesiac.

Oczywiscie koloryzuje, ale chcialem zwrocic uwage na pewien wazny aspekt: satysfakcja. Jaka satysfakcje ma w dzisiejszych czasach Jasiu, z tego ze w odroznieniu od Stasia, zna wzor na przeciwprostokatna, albo sacharoze? Czy to, ze Stasiu, aby odpowiedziec na tego typu pytanie potrzebuje kliknac o jeden raz wiecej, to powod do wstydu dla Stasia? Czy Jasiu jest w stanie w ogole pochwalic sie swoja wiedza bez uzycia komputera, skoro i tak gada ze Stasiem przez gg, a zadanie domowe oddaje w formie cyfrowej? Czy mozna komus zaimponowac wiedza przez internet, jesli rozmowca w drugim okienku z encyklopedia moze uzyskac odpowiedz szybciej niz od nas? Skoro i tak Jasiu uzywa komputera jak kazde normalne dziecko w jego wieku, to po co mialby rozwiazywac zadania na kartce czy w pamieci? A zatem jak zmotywowac Jasia, jak zawstydzic Stasia? I czy w ogole wypada nam zawstydzac Stasia, skoro my -- dorosli, postepujemy z wygody tak jak on?

I jeszcze jeden, moim zdaniem przerazajacy aspekt: The Total Perspective Vortex. To takie narzedzie tortur, a w zasadzie egzekucji, pochodzace z Autostopem Przez Galaktyke. Polega na tym, ze delikwent zostaje zmuszony do refleksyjnego ujrzenia siebie na tle Wszechswiata. Z reguly peka mu wtedy serce, bo nie moze zniesc swojej mizernosci i marginalnosci. Tyle sie mowi o tym, ze ulatwiony dostep do wiedzy to najwieksze dobrodziejstwo internetu. A przynajmniej kazde dziecko tak mowi rodzicom. Co jednak poczuje genialny Jasiu, ktory sam odkryje w koncu wzory skroconego mnozenia, gdy dowie sie z internetu, ze liznal zaledwie kraweznika przy chodniku pod schodami do wiezowca pod tytulem Algebra. Czy zmotywuje go to do samorozwoju? Czy podejmie rzucona mu w twarz stutonowa rekawice, czy raczej uzna, ze jak bedzie tego potrzebowal, to zna linka.

Zawsze zakladalem, ze nie jest mozliwe, by przy kilkumiliardowej populacji nagle, spontanicznie wszyscy ludzie zdurnieli do reszty, bo zawsze presja srodowiska pomoze na nowo rozprzestrzenic sie tym ktorzy nie zglupieli. Ale zawsze myslalem tak naprawde o doroslych, o ludziach, ktorzy umieja wiazac ze soba fakty. O ludziach, ktorzy idac do pracy na cale godziny, zostawiaja w domach dzieci sam na sam ze swoja glupota.

Mam wrazenie, ze mozliwym scenariuszem jest wyksztalcenie sie takiej stabilnej sytuacji, w ktorej wszyscy sa szczesliwi i nie beda widzieli najmniejszego sensu w staraniu sie bardziej. I mowiac "szczesliwi", mam naprawde na mysli szczesliwi, a nie oglupieni, czy -- w narkotycznym transie. I mowiac "najmniejszego sensu", mam na mysli, ze zaden poniesiony lokalnie wysilek nie bedzie dawal zadnych wymiernych efektow. Pozostaje mi tylko wierzyc, ze nauka stanie sie sztuka, a na swiecie pozostanie paru artystow, pamietajacych o eleganckiej technologii z bardziej cywilizowanych czasow.

Popularne posty z tego bloga

Szczęście jako problem inżynieryjny

Kilka rzeczy, o których żałuję, że nie powiedziano mi, gdy byłem młody

Produkt: Ojciec*