Piramidalna bzdura
Wiec oto jestes w podziemnym korytarzu, nie wiesz na ile starczy Ci jeszcze pochodnia, ani czy znajdziesz wyjscie. Ba, nie wiesz nawet czy jest jakies wyjscie, ale zauroczony nasciennymi malowidlami i znalezionymi skarbami wolasz do swoich czekajacych na zewnatrz towarzyszy : tutaj! wchodzcie!
Miliardy ludzi uczestniczy w najwiekszym Argentynskim Systemie. Wciaga kolejnych graczy, choc nie rozumieja regul zabawy i nie domyslaja sie jej konca. Naiwnie i beztrosko wnioskuja na podstawie chwilowej Hossy, ze czynia dobrze dzielac sie okazja z innymi.
System skonstruowany jest logicznie i przebiegle. Umozliwia Ci wprowadzenie do zabawy kolejnej osoby dokladnie wtedy, gdy wydaje Ci sie, ze oplywasz w zdrowie i dostatek. Jestes mlody, zdrowy, ustatkowany i dobrze zarabiasz. Idealny moment by sie rozmnozyc.
A potem przychodzi starosc, choroby, zwatpienie w sens zycia, lek przed smiercia, osamotnieniem, zapomnieniem i nedza. Jest juz za pozno by odwolac sprowadzonych do gry towarzyszy, niezrecznie uswiadamiac im beznadzieje sytuacji w jakiej samemu sie ich umiejscowilo -- wczesniej czy pozniej sami do tego dojda, a poki co, niech naciesza sie zludzeniami.
Po prawdzie nie jest nawet tak zle i smutno. Nauczysz sie, przyzwyczaisz do wszystkiego. Bedziesz sie cieszyc drobnymi, ale teraz juz bardzo waznymi rzeczami -- usmiech wnuczki, kwiaty od ziecia, laurka i kasztanowy ludzik. Opieka w chorobie, wieczorne telefony, cotygodniowe wizyty. Tak, uswiadamiasz sobie, a moze tylko wmawiasz, ze w zyciu najwazniejsze nie sa pieniadze i zdrowie, tylko ludzie -- rodzina.
I tu oto przejawia sie najdobitniej przewrotnosc tej samonakrecajacej sie spirali. Warto sprowadzic na swiat dzieci i wnuki, bo zycie jest piekne. Zycie jest piekne, bo sa na nim dzieci i wnuki.