Obrazy bure

Chyba przechodze kryzys osobowosci, bo zaczyna mnie cieszyc, gdy ktos uwaza podobnie jak ja. Ten Pan wyrazil sie nawet dobitniej ode mnie:

  • A tool that helps people with intellectual work need not look--or behave--like a human. In fact, our intellectual tools get a lot of their usefulness from not being human-like in their behavior.

I tak sobie mysle - jesli faktycznie jestesmy podobni do Stworcy, jesli nawet tylko w tym drobnym detalu jakim jest chec tworzenia - to byc moze relacja miedzy nami a Nim, jest bardziej podobna do relacji miedzy komputerem a nami, niz powiedzmy : miedzy mrowka a czlowiekiem. Tzn. skoro nas po cos stworzyl, to moze faktycznie do czegos sluzymy. I moze podobnie jak komputer jednoczesnie symuluje i przewyzsza nasze umiejetnosci, my - przypominajac Go - jednoczesnie jestesmy w czyms od Niego sprawniejsi?

Siedzac w autobusie, zdalem sobie sprawe, ze siedze w autobusie. To mistyczne doswiadczenie zdaza sie czasem nawet ludziom z Cywilizacji Zachodu. Moze nawet czesciej, bo mamy wiecej autobusow. W kazdym razie, uswiadomilem sobie, ze problemem nie jest znalezienie sensu zycia. Ten jest jasny : reprodukcja, lub przynajmniej replikacja badz utrzymanie przy zyciu swego DNA. Chwila zastanowienia i ... jak to "przy zyciu"? Co to znaczy zywe albo martwe, w odniesieniu do DNA. Z reszta - pisze DNA, a mam na mysli takze : kulture, tradycje, historie, itd. One w ogole zyja? Albo umieraja? Moze to kamyk jest najlepiej przystosowany do przetrwania?

W telewizorze pokazali wija odcisnietego w kamyku. Kamykiem sie akurat nie zachwycano. Nie zachwycono sie rowniez tym, ze znaleziony okaz wija jest datowany o kilka(dziesiat?set?nie pamietam) milionow lat dawniej niz znaleziony poprzednio. Krokodyl ponoc tez sie malo zmienia...

Ale wracajac do autobusu : problemem nie jest pytanie o sens zycia. Problemem jest pytanie o sens swiadomosci.

No dobra, jest tez problemem zdefiniowanie co to jest swiadomosc. Tradycyjnie podchodzi sie do tego tak: ja mam swiadomosc, ty byc moze masz swiadomosc, kamyk na pewno nie ma swiadomosci, a granica przebiega gdzies miedzy kamykiem i pieskiem.

Powyzsze podejscie mi sie nie podoba, bo zaklada z gory, ze istnieje sposob uszeregowania obiektow od najmniej swiadomych do najbardziej swiadomych, oraz - co wiecej - ze znamy to uszeregowanie : najmniej swiadomy jest kamyk, najbardziej dalaj lama. I niby problemem ma byc tylko postawienie gdzies kreski, lub wymijajace rozmycie granicy. Tymczasem, smiem twierdzic, ze dopoki nie zdefiniuje sie dobrze co to jest swiadomosc, to ciezko jej odmowic kamykowi, tudziez cokolwiek szeregowac.

No wiec zrewidujmy: skad wiem, ze kamyk nie jest swiadomy? Pada na niego sloneczko i drzy gdy jedzie tramwaj, podobnie jak na moja siatkowke padaja fotony, a bebenek w uchu drga. No dobra, ale kamyk nie przetwarza tej informacji. Nie buduje sobie modelu swiata ani siebie samego. Hm, a czy ja to robie? Czy komputer z podlaczonym webcamem i mikrofonem oraz zainstalowanymi najnowszymi kodekami do telekonferencji, nie przetwarza audio-wideo znacznie precyzyjniej, znacznie bardziej wyrafinowanie i doglebnie niz moj mozg? Ponadto, czyz kamyk nie zawiera w sobie swojej wlasnej pomniejszonej kopii, tj. modelu, tj. wyobrazenia o samym sobie?

Zostawmy, wiec pana kamyka, a przygladnijmy sie sobie.

Siedzac w autobusie uswiadomilem sobie, ze byc moze wcale nie jestem swiadomy. Bez sensu: przeciez 'uswiadamiac sobie' moze tylko swiadoma osoba. Przeciez jest ktos, kto patrzy wlasnie przez okno autobusu. Obserwator! Wiec moze zdefiniujmy swiadomosc, poczynajac od tego czym jest nieswiadomosc: jesli robisz cos w tajemnicy przede mna, to nie jestem tego swiadomy. Jesli drzewo upada w srodku lasu, to nikt kto jest poza lasem raczej nie jest tego swiadomy. Jesli nie jestes telepata, ani nie masz zaburzen psychicznych, to nie jestes swiadom tego co sie dzieje w mojej glowie. Proces A w komputerze X raczej nie powinien byc swiadomy tego co sie dzieje w procesie B na komputerze Y.

No to juz wiem, ze jesli mam szanse byc czegos swiadomym, to raczej nie tego co sie dzieje w moim komputerze, albo w Twojej otrzewnej.

OK, tak to sie do niczego nie dojdzie. Do autobusu wsiadla siostra mojej babci. Jedzie na operacje oka. Mowi, ze drugiego oka nie bedzie juz operowac przed smiercia. Dziwne, bo po smierci chyba trudniej przeprowadzic operacje. Usmiala sie. Sprawia wrazenie jakby juz rozpykala zycie. A ja mam na to jeszcze pare przystankow.

Wciaz nie umiem sam siebie przekonac, ze jestem swiadomy. Ze to co sie dzieje w mojej glowie nie jest po prostu efektem, ktory pojawia sie samoczynnie w kazdym bardzo zlozonym systemie. Byc moze, gdyby komputer mial w sobie program, ktorego zadaniem byloby monitorowanie wszystkich naplywajacych danych, analizowanie ich i podejmowanie dzialan, przeplatane z prowadzeniem obliczen abstrakcyjnych "na wszelki wypadek", to temu programowi, rowniez wyloniloby sie cos na ksztalt tego co "widze" "ja" gdy "obserwuje" "swiat".

Co raz wiecej cudzyslowow, co raz mniej jestem pewny tego wszystkiego.

Dygresja: czytajac kiedys o zludzeniu Wielgachnego Ksiezyca W Pelni Nad Horyzontem, dowiedzialem sie, ze ludzki mozg w ten sposob przetwarza informacje, ktora naplywa do niego z oczu, aby utworzyc trojwymiarowy obraz, a nastepnie umiejscowic w nim siebie w punkcie obrotu podstawy czaszki, dzieki czemu krecenie glowa nie wydaje sie nami poruszac. Intrygujace. Zastanowcie sie co to w zasadzie oznacza 'umiescic obserwatora w trojwymiarowym obrazie'? Ci z Was co maja jakas wprawe w rysowaniu na kartce, czy robieniu plaskich zdjec, wiedza, ze przedstawienie trojwymiarowego swiata na dwuwymiarowej powierzchni, z reguly wymaga wskazania punktu w jakim znajduje sie obserwator. Ci z Was co maja jakas wprawe w programowaniu gier z obiektami 3D, czy w projektowaniu, wiedza, ze trojwymiarowy opis rzeczywistosci nie potrzebuje tak naprawde konkretnego ukladu odniesienia - w istocie garnek zawsze jest garnkiem, nie wazne gdzie jest poziom morza. Dlaczego zatem komputer umie sobie w pamieci stworzyc obraz 3D i powstrzymac sie od umiejscawiania w nim jakiejkolwiek 'kamery', zas czlowiek w swej mozgownicy ma nie tylko informacje o otoczeniu, ale takze o tym, z ktorego miejsca na nie patrzy? A w zasadzie : z jakiego chcialby patrzec, bo oczy nie znajduja sie w podstawie czaszki. I w zasadzie, skoro moje oczy patrza z pozycji twarzy, to KTO patrzy z pozycji podstawy czaszki? Do kogo naleza te wewnetrzne oczy, ktore patrza na przetworzony trojwymiarowy obraz, uzyskany z dwoch dwuwymiarowych obrazow widzianych przez moje oczy?

No, ale pytanie mialo brzmiec: jaki jest tego wszystkiego sens? po co swiadomosc? Po co stworzono swiat takim, ze istnieja w nim swiadomi obserwatorzy? Jak ja pisze program, albo jak budowniczy robi most, to zadnemu z nas nie zalezy na tym, aby nasze dzielo bylo swiadome. Chec poklasku? Znecanie sie? Czy mostowi byloby milo wiedziec, ze wszyscy po nim jezdza? Albo czy program bylby zadowolony, ze odwala za mnie brudna robote? Moze pokoj by mi podziekowal, ze go posprzatalem?

No i dochodzimy do tego tytulowego obrazoburczego kawalka. Dlugo tlamsilem w samym sobie przyznanie sie do tego, ze tak naprawde ani troche nie rozumiem glownej doktryny mojego wyznania. Bodzcem, ktory ostatecznie mi to uzmyslowil jest ten fragment:

  • To bylo odkupienie! Zginal za nasze grzechy!
  • No to juz jest kompletny absurd! Wyobraz sobie takiego krola, wladce absolutnego: wasale lamia jego prawo, wasale sprawiaja mu przykrosc, wiec zamiast nich - karze swoje dziecko. Czy stoi ktos ponad nim, narzuca zasady, wyznacza kwote koniecznego cierpienia? Nie, slowo krola stanowi wyrok ostateczny. Jaki jest wiec jedyny powod meki syna? Bo krol tego chcial. Widac przyjemnosc mu dalo.

Tak - nie rozumiem idei odkupienia. Nigdy nie rozumialem. Nie rozumiem tez idei Trojcy Swietej. Nigdy nie rozumialem. Albo akceptujemy odrebnosc Jezusa, w tym czego pragnal, tym co wiedzial o przyszlosci, w tym czego doswiadczal na Ziemi, albo uwazamy go za kawalek Ojca. Albo akceptujemy, ze musial zginac, albo go podziwiamy ze tak wybral. Albo cierpial nie wiedzac, ze zmartwychwstanie, albo sie popisywal jak na weselu.

I nazywanie tego Tajemnica Wiary, tudziez mydlenie oczu tekstem, ze wiara to nie to samo co logiczne wnioskowanie, w niczym mi nie pomagaja.

Chetnie bym sie potargowal z nasza religia. W zasadzie przez lata to robilem. Ale to bylo dziecinne - 2000letnia tradycja raczej nie pojdzie na kompromisy. Wszystko albo nic, bo pechowo dla mnie, Jezus sam, nieproszony, niejednokrotnie, pomiedzy bardzo ladne i madre wypowiedzi, ktore pozwolilyby traktowac go jako Medrca, Oswieconego, moze nawet Proroka, wplatal kategoryczne 'Jestem Synem Bozym'. Albo byl szalony, albo faktycznie jest Nim, ale w tym drugim przypadku, jedynym logicznym wytlumaczeniem, jest ze bycie Synem, to co innego niz bycie 'wspolistotnym Ojcu'. Tak czy owak, w oficjalny wariant Kosciola nie chce mi sie wierzyc.

  • Kto uwierzy w kwadratowe kolo

A nawet jesli, to po co?

Babcia - chociaz myslalem, ze mnie przeklnie - stwierdzila, ze moze powiniennem isc na teologie : tam mi odpowiedza. OK. Pewnie tak. Ale 40 milionow wiernych, czy do ilu tam ostatnio spadlo, nie pojdzie na te studia! Przeciez to sa podstawowe pytania, ktore powinny byc wyjasniane na poczekaniu kazdemu dziecku przed pierwsza komunia. Tymczasem mi zawsze kazano "przyjac na wiare".

Popularne posty z tego bloga

Szczęście jako problem inżynieryjny

Kilka rzeczy, o których żałuję, że nie powiedziano mi, gdy byłem młody

Produkt: Ojciec*