Alternatywne zakończenia

Dawno nie pisałem nic, za to dziś parę luźno powiązanych wymysłów.

Odkąd przeczytałem simulation argument parę pomysłów kotłuje mi się w głowie.
Paradoksalnie ta bardzo naukowa argumentacja wzmacnia zamiast osłabiać moje "religijne" odczucia.
Przykładowo, łatwo nie wierzyć w religię, która postuluje istnienie Boga w tej samej rzeczywistości ("prawach fizyki"), której doświadczamy.
Gniewniego, podobnego do nas, uwikłanego w naszą historię, logikę, cielesność.
Ale sprawa robi się ciekawsza, jeśli dopuścić, że istnieje coś "na zewnątrz" naszego wszechświata.
I że tam na zewnątrz wszystko może się rządzić zupełnie innymi prawami. W takim ujęciu "istnienie Boga poza czasem i przestrzenią" nabiera realnego sensu.
Co więcej w zasadzie "wszystko" wtedy może teoretycznie "mieć sens" pod warunkiem że oceniamy sensowność wg logiki "na zewnątrz", bo cholera wie jaka tam panuje logika.
Pytanie czy ta taka teoria ma jakiekolwiek praktyczne zastosowania.

W Perfekcyjnej Niedoskonałości Dukaja, był taki pomysł z "inkluzjami" - wszechświatami wewnątrz wszechświatów, utrzymywanych w pewnym polu siłowym czy czymś takim.
W każdym razie czas biegł tam znacznie szybciej, a niektóre zmienne mogły być ustalane na sztywno - np. natężenie pola magnetycznego w całej takiej inkluzji mogło być stałą, przez co mieszkańcy tego małego wszechświata dochodzili do nieco innych praw rządzących ich światem niż my.
To przyspieszone tempo pozwalało zewnętrznym obserwatorom przeprowadzać dziesiątki tego typu eksperymentów mogąc nacieszyć oko efektami miliardów lat ewolucji wewnątrz inkluzji.
Różnica między symulacją a inkluzją (jak rozumiem) była taka, że ten mniejszy wszechświat musiał być zgodny z prawami świata na zewnątrz, ot po prostu był mniejszy, szybszy i miał parę stałych więcej.

W przypadku symulacji sprawa jest znacznie ciekawsza, bo jak każdy programista wie, prawa rządzące symulacją mogą być zupełnie dziwaczne, czy wręcz błędne.
Zawsze bawiła mnie myśl, że może zasada nieoznaczoności Heisenberga to tak naprawdę efekt jakiejś optymalizacji/buga w stałopozycyjnej reprezentacji świata.
Poza tym symulację można zapauzować, zduplikować, przewinąć.
W tym kontekście ciekawe robi się pytanie: czym w zasadzie jest świadomość. Stanem czy procesem?
Jeśli świadomość to cecha stanu, to czy gdy ktoś zapauzuje nasz świat, to na moment przestaję istnieć w (czy to w sensie "wewnętrznym" czy "zewnętrznym"..)?
A jeśli świadomość to cecha procesu, ruchu, to czy gdy ktoś "przewija do tyłu" nasz świat, to ...w zasadzie co będę czuł i jak moje uczucie wyglądać będzie z zewnątrz?

Bardzo ciekawy był dla mnie (bardzo długi) wykład o ludzkim mózgu i świadomości. Wynika z niego, że ten "głos w naszej głowie" to nie jest "rozkazywacz" tylko "komentator", ale że od dziecka nic nie jest w stanie podważyć jego wiary w to, że to on podejmuje decyzje, to z czasem myślimy o "sobie" jako o tym "głosie w głowie". Ale podobno to co robimy to efekt mniej lub bardziej skoordynowanej pracy całej masy podświadomych procesów a ten głos tylko próbuje post factum zebrać i opisać to co się stało w jedną narrację.

Zastanawiam się też (w kontekście takich fimów jak Her i pomysłów w stylu Jane z Gry Endera, czy gier ala AI-Box Yudkowskyego)
jak długo ludzkość wytrzyma konfrontację z AI. Nie chodzi mi o zbrojny konflikt jak w Terminatorze, tylko raczej o taką subtelną, ale ciągłą presję by iść "w górę krzywej rozwoju" jak to ujął Dukaj w Perfekcyjnej Niedoskonałości. Czyli np. w Vanilla Sky główny bohater ma przechlapane życie, więc nie umie sobie odmówić życia w świecie wirtualnym. Podobnież w Incepcji ludzie z nizin społecznych wolą narkotyczny sen, bo jest tańszy. Narkotyki to realny problem dzisiaj, ale jak bronić się przed "wirtualną rzeczywistością", w dniu w którym stanie się lepsza i tańsza od prawdziwej?
Jak bronić się przed staniem się cyborgiem gdy wszyscy dokoła są mądrzejsi i szczęśliwsi?
Jak bronić się przed związkiem z komputerem, kiedy jest on bardziej elokwentny, inteligentny, dowcipny i mądry niż każdy inny kandydat na partnera?
Ile lat/pokoleń takiej presji wytrzyma homo sapiens?
A jeśli nie wytrzyma, jeśli ekonomicznie, logicznie i uczuciowo czuć będzie, że taniej, rozsądniej i szczęśliwiej będzie mu się podpiąć do sieci, to czy przypadkiem nie skończy się tak, że Ziemia zniknie z radarów?
Patrzymy w kosmos od lat i szukamy obcych cywilizacji -- może niczego nie znajdujemy, bo statystycznie zaraz po wynalezieniu technologi umożliwiającej komunikację, cywilizacje wynajdują też sieć i nie umieją się jej oprzeć - może wszyscy mieszkańcy takich planet przenoszą się do wirtualnego świata, zmniejszając tym samym konsumpcję energii, emisję fal radiowych i ogólnie stają się nie do wykrycia, bo są po prostu wirującą skałą pełną "śpiących" ciał.
A może nawet już bez ciał. Może zamiast planety jest to już tylko wielki przeżarty przez nanoboty krzemowy "globalny komputer" wirujący wkoło swojej gwiazdy karmiąc się jej energią?

A może jeszcze ekonomiczniej: może spowolnili tempo symulacji, by konsumować mniej energii.
A może właśnie przyspieszyli by zobaczyć "co będzie dalej?", do jakich genialnych myśli dojdą ich filozofowie, co skomponują ich twórcy, itd?
A może jeszcze racjonalniej, może zapauzowali, czekając aż ktoś przyleci i naciśnie play. Może tak to się kończy - być albo nie być? Zapauzować czy nie?

Zawsze intrygowało mnie to, jak definiujemy "sukces" gatunku? Może największym sukcesem cieszą się kamyki (bo nie zmieniają się od lat) albo piasek (bo jest go tak dużo) a nie ludzie czy bakterie?

I czy w ogóle jeśli chodzi o tych kosmitów, to czy liczba mnoga jest tu na miejscu? Może nie ma już "ich", może został tylko jeden "megabyt".
W ogóle wydaje mi się, że duża populacja to odpowiedź natury na konieczność dywersyfikacji ryzyka związanego z życiem w nieprzewidywalnych warunkach.
Heurystyka wydaje się niby sensowna, ale przykład szarańczy pokazuje, że ma wady i pewnie da się lepiej.
Czy w nadchodzącym świecie, w którym wszystko już będziemy mieli ogarnięte i opanowane, a niepewność jutra zniknie, populacja 7mld ludzi będzie czymkolwiek uzasadniona?
Może racjonalniej będzie zredukować liczbę ludzi.
Do ilu? Może do jednego właśnie. Takiego super-człowieka, który ma pamięć wszystkiego co było, wiedzę wszystkiego co można wiedzieć i najważniejszą misję: przetrwać.
Po co? Nie wiem, ale może on wie. Może to taki super filozof właśnie, czekający na coś, albo właśnie tworzący coś samemu.

Bo tak sobie pomyślałem, że może ten pierwszy, "najbardziej zewnętrzny" stwórca, stworzył pierwszy świat właśnie dlatego, że się nudził i w tym jego zewnętrznym świecie nic nie miało sensu i w nic nie było warto inwestować wysiłku. Ale pomyślał sobie, że stworzy świat, w którego wnętrzu będzie już istniał sens i cel. Taki jego bezinteresowny dar dla tych wewnątrz.
Czy danie komuś sensu życia w świecie w którym nic nie ma sensu, nadaje sens twojemu życiu? Może.
Zdaje się Lem miał taki pomysł, że można by stworzyć symulację, ogłosić w jej środku zasady zabawy i osobniki uzyskujące najlepszy wynik w owej zabawie nagradzać uwiecznianiem ich cyfrowego bytu w wiecznym komputerze.
Brzmi znajomo?
Z resztą tę "wieczność" można przecież nieco oszukać, bo i tak nie zauważą - można np. asymptotycznie, wykładniczo, spowalniać i spowalniać taką symulację (czy raczej przyspieszać: zależy jak patrzy) tak by wydawało jej się, że trwa wieczność mimo, że nie trwa. Albo zapauzować - czy ktoś zauważy oszustwo.

Poglądy i wierzenia ewoluują z czasem, wraz z tym jak ludzkość zdobywa nowe fakty. Może kiedyś zdobędziemy ten kolejny kawałek, który sprawi, że nagle zobaczymy że to wszystko ma jakiś sens i cel.
Szczerze, to jak dotąd najbliższe takiemu oświeceniu było dla mnie przeczytanie tego pomysłu o simulation argument: w końcu jakiś naukowy, rozumowy argument za tym, że może kreacjonizm ma jakiś sens. A prócz probabilistycznego ten intuicyjny : my lubimy kreować i lubimy nadawać sens, więc może ktoś na zewnątrz kombinował podobnie?

Popularne posty z tego bloga

Szczęście jako problem inżynieryjny

Kilka rzeczy, o których żałuję, że nie powiedziano mi, gdy byłem młody

Produkt: Ojciec*