Oczekiwania > Rozczarowanie > Rozżalenie

Wierzę, że obowiązkiem inteligentnej osoby jest przyjrzeć się samemu sobie ilekroć robi się coś,
co nie jest rozsądne, zgłębić przyczyny takiej postawy i spróbować wypracować plan poprawy.
Wierzę też, że taka wiwisekcja nie należy do obowiązków innych osób, więc zrozumiem, jeśli nie chcesz tego czytać:)

Od kilku lat uważałem siebie za osobę pewną siebie.
Zwrot "pewny siebie" można rozumieć na kilka sposobów.

Jeden to taki, że prócz argumentów ugruntowanych w faktach (wiedzy i doświadczeniu),
w dyskusji z innymi czujesz z tyłu głowy dodatkowe wsparcie mniej materialnego, niewysłowionego argumentu, "bo tak".
Coś jakby być autorytetem dla samego siebie, na którego świadomie lub nieświadomie się powołujesz.
Tego typu pewności siebie nigdy nie lubiłem, choć na pewno ją nieraz zaprezentowałem, z czego nie jestem dumny.
Ma ona tę jedną zaletę, że popycha nas o jeden krok dalej niż zaszlibyśmy używając tylko rozsądku, co w mojej opinii częściej prowadzi w górę niż w przepaść -- głównie dlatego, że nie tak łatwo spaść w przepaść, gdy jest ktoś inny zaangażowany w sprawę,
a skoro w ogóle doszło do dyskusji, to zapewne są co najmniej 2 osoby zaangażowane w temat.
(Symetrycznie to nie działa: w obliczu kogoś kto chce zrobić coś w miarę bezpiecznego, ale niekonwencjonalnego, grupa zdaje się ustępować zdeterminowanemu "liderowi" i krok naprzód z reguły jest czyniony.)

Drugi sposób rozumienia "pewności siebie" jest w pewnym sensie przeciwieństwem pierwszego.
Polega na tym, że wiesz, że możesz ufać swoim własnym słowom, bo nigdy nie naginałeś faktów, nie kłamałeś, nie postępowałeś źle. Twoja siła płynie więc nie tyle z ciebie, co z prawdy, z faktów, z etyki.
Jesteś bardziej narzędziem w rękach logiki niż na odwrót.
Każdy kto z Tobą polemizuje, najpewniej bredzi i jest kwestią przedstawienia tylko kilku prostych kroków dowodu, by sam to dostrzegł i posypał się popiołem. Taką pewność siebie lubię i wydaje mi się, że jakkolwiek sporo w życiu nakłamałem, nazmyślałem i narozrabiałem, to często czułem ją w sobie i lubię gdy mi się przytrafia rola "uczciwego" (nie mylić z "dobrym") w dyskusji.

Zauważyłem jednak w sobie ostatnimi czasy symptomy czegoś niepokojącego mnie.
O ile jeszcze parę lat temu ciężko było mnie rozzłościć, zasmucić, czy (dla symetrii) rozbawić, ostatnio przytrafia mi się często, że nie umiem zapanować nad sobą.
Postanowiłem więc przyjrzeć się mechanizmom które sprawiają, że jestem zły.

Najczęściej jestem zły w domu, na żonę.
Złość w ogóle rzadko przytrafia mi się w stosunku do obcych osób.
Dość prędko zauważyłem, że złość jest u mnie uczuciem wtórnym, a pierwotnym jest rozżalenie, rozgoryczenie, smutek i bezsilność.
Zanim w dyskusji się wkurzę, musi się wydarzyć kilka kolejnych etapów, niemal jak w sławetnym opisie mistrza Yody.
Rozżalenie, to uczucie, którego obca osoba nie może tak łatwo spowodować jak osoba bliska, bo u jego podstaw leży dysonans między oczekiwaniami a rzeczywistością -- co do obcych osób rzadko mam jakieś ważne oczekiwania, więc ciężko o rozżalenie, gdy nie są one spełnione.

Na warsztat mojej autoanalizy wziąłem trzy zdarzenia które ostatnio mnie dotknęły: awantury z Zuzą, nie przyjęcie mojej pracy na konferencję, negatywne komentarze na temat mojego wpisu na blogu. Śmieszne zestawienie, czyż nie?
Mnie też zdziwiło czemu akurat takie a nie inne sytuacje w moim życiu powodują we mnie tak silne emocje.
Dwa ostatnie powody są wręcz błahe, więc w czym rzecz? Dlaczego 30-letni facet, pewny siebie, miałby się czymś takim przejąć?

Okazuje się, że wszystkie trzy pasują do tego samego wzorca, ale zacznijmy może od najważniejszego odkrycia: nie jestem pewny siebie.
Wydawało mi się od lat, że moja siła płynie ze mnie, że sam siebie napędzam i nie potrzebuje nikogo by mi mówił co mam robić.
Po przeczytaniu sobie artykułu na temat zewnętrznej walidacji dochodzę jednak do wniosku, że tak naprawdę zawsze czerpałem siłę z zewnątrz.
Przez 17 lat nauki startowałem w konkursach, zbierając laury i pochwały.
Non-stop przez kilkanaście lat dostawałem pozytywny feedback, który ugruntował moją "pewność siebie" jeszcze na kilka lat siłą rozpędu.
Ale rezerwy się skończyły.
Jakaś część mnie musiała to czuć, bo nagle wystartowałem w Potyczkach Algorytmicznych, a później w Deadline 24, mimo, że byłem już starym koniem, parę lat po studiach.
Po co? Pewnie właśnie po to, by znów mnie pogłaskano i upewniono, że jestem spoko.

Bez głaskania nie wiem czy jestem spoko. To dla mnie dość duże i smutne odkrycie, bo liczyłem, że sam umiem sobie dać ten certyfikat.
Mam szorstki styl bycia, więc głaskania nie dostaję ot tak na dzień dobry od każdej spotkanej osoby.
Nie chcę tu zabrzmieć jak użalający się nad sobą cocker spaniel -- ciężko mi nawet idzie pisać to co tu piszę, tak bardzo jest to niepodobne do mojej codziennej szorstkości.

Czytałem też, że faceci więcej postują na społecznościówkach niż kobiety, bo jak pawie i inne ptaki potrzebują broadcastować swoją zajebistość do kobiet i świata, gdyż konkurencyjność jest tu jakby większa i bez reklamy nikt do ciebie sam nie podejdzie spytać o czym myślisz, czy fajny jesteś i co tam ogólnie. A może chodzi o większą podaż. No w każdym razie jest to targ próźności i szopka.
Może. Niewątpliwie ja postuję z próżnych powodów - chcę dostać gwiazdkę/lajka/plusjedynkę, by podbudować swoje ego.
Czasownik "share" na buttonach to lipa. Nie chodzi o podzielenie się. Powinien brzmieć "pochwal się", "zademonstruj swój gust", czy coś.
Nie twierdzę, że inni mają podobnie -- może nie. Ja tak mam. I badane osoby [citation needed].

Expectations managment - to jest to do czego powoli zmierzam w tym poście i z czym mam problem w życiu.
Rozżalenie bierze się z dysonansu, między tym czego się spodziewam, a tym co się dzieje.
Zmywam nieproszony naczynia pod nieobecność żony, przy okazji chowając stare gary z suszarki do szafki na naczynia, która okazuje się piszczeć więc ją oliwie a przy okazji czyszczę z kurzu. Wraca żona i krzyczy na mnie, że czemu puszka z wd-40 leży na stole w kuchni i dlaczego postawiłem czysty garnek na kuchence.
Czepialska żona? Nie. Po prostu na to zwróciła uwagę. W jej świecie nie było problemów o których ja wiem, za to są inne i mają odmienne od moich wagi. Efekt? Rozżalenie: spodziewałem się pochwały, a dostałem naganę.
Im większy rozdźwięk tym większy smutek. Dalsza dyskusja, jako że już na starcie nerwowa, z reguły wprowadza jeszcze więcej nieporozumień, jeszcze więcej dysonansów i jeszcze większą uwolnioną energię, aż w końcu pojawia się uczucie bezsilności - słowa i dyskusja nie działają, jakby język i uszy odmówiły posłuszeństwa, ciśnienie krwi wzrasta, jakby to właśnie żyłami próbowały się przebić zakorkowane myśli, gniew wzrasta i wychodzę trzaskając drzwiami.
Furiat? Może. Ale czy gniewa się na żonę, czy na siebie i swoją bezsilność?

Wysyłam pracę na konferencję. Praca (promotor nie specjalnie pomógł przy jej redagowaniu, ale umówmy się, że to moja wina) ma braki formalne: kiepski język, słaba kompozycja. Ale ma zajebiście fajny, praktyczny pomysł, stosowany w paru grach, łącznie na ponad 0.5mln userów. To czy pomysł jest fajny to oczywiście sprawa subiektywna, ale tak właśnie o nim myślę.
A jeśli coś jest moje i myślę że jest fajne, to jest jakby cząstką mnie.
Przywiązanie to obosieczna rzecz -- jeśli ktoś krzywdzi Twoje dziecko, to krzywdzi i Ciebie.
Recenzja? Oczywiście zjechano styl, język. Pojechano bibliografie, analizę istniejących rozwiązań i zakwestionowano sensowność całego przedsięwzięcia. Nie skomentowano w ogóle merytorycznej części pracy ani tym bardziej nie skrytykowano dowodów czy rezultatów.
Efekt? Olbrzymi żal. Rzuciłem studia doktoranckie, bo poczułem, że się "nie dogadamy". Dałem z siebie mój najlepszy pomysł (a może nawet nie tyle "najlepszy" co "najbardziej mój", tj dokładnie taki jakie chciałbym w życiu robić, reprezentatywny) i nic.
Jasna sprawa: trzeba było się lepiej przyłożyć do części formalnej.
Ale nie o tym jest ten post, tylko o tym co czułem, a to znacznie mniej racjonalna tematyka.
No więc czułem, że skrytykowano to, do czego ja przykładałem najmniej wagi, a zignorowano to, do czego przykładałem dużą.
Widzicie podobieństwo do sytuacji z myciem naczyń?

Piszę z rana wpis na blogu Memdump. Mam 30 minut zanim żona skończy się pakować na wakację, więc piszę po łebkach, byleby zdążyć zapisać przemyślenia z nocy nim wyruszymy.
Już znacie wzorzec: brak staranności tu i tam, ale przecież jest tam jakaś perełka, coś co nie daje mi spokoju do tego stopnia że postanowiłem przezwyciężyć raise fibber i siąść do kompa tuż przed wyjazdem.
Oczywiście perełka tonie sobie gdzieś tam w błotku.
"Oczywiście", bo teraz znam już ten wzorzec, komentujący doczepiają się (to nie jest ładne słowo, ale oddaje mój subiektywny odbiór) a to do błędnej definicji, a to do błędnej interpretacji tego czy owego. Nikt jednak nie ustosunkowywuje się do głównego pomysłu. Utonął, a wraz z nim cząstka mnie.

No więc znowu: krytyka tego co nieistotne (często bardzo poprawna i słuszna, nie mniej niespodziewana w danym obszarze) plus brak docenienia tego co wg mnie istotne.

Jeśli jesteś jak ja, to czytając to powyżej już masz mnie dość i zastanawiasz się "czy koleś jest ślepy?".
No więc nie jestem.
Widzę problemy i mam zamiar im zaradzić, choć może nie do końca tak jakbyście się spodziewali.
Np. z brakiem staranności raczej niewiele da się zrobić -- wg mnie poświęcanie energii na coś co uważa się za nieistotne, to strata czasu (jakby z definicji "nieistotności").
Natomiast można i być może trzeba, zmienić zakres tego co uważa się za istotne.
Warto w tym energetycznym problemie optymalizacyjnym uwzględnić też odbiorców: oni też nie chcą marnować niepotrzebnie energii na czytanie bzdurnego wstępu, tandetnych dywagacji, czy na niepotrzebne awantury.

Moje pomysły na poprawę to:
  • lepsze zarządzanie oczekiwaniami odbiorców. Komunikacja w trybie wsadowym taka jak na blogu ma pełno wad, ale można ją nieco usprawnić prostymi środkami. Wystarczy dodać pewien kanał dla meta-danych. Skoro większość moich rozczarowań bierze się stąd, że nie udaje mi się przykuć uwagi odbiorcy do tego co dla mnie ważne i odciągnąć go od tego co nieważne, to może powinienem się skupić na jakimś wyraźnym wydzieleniu głównej tezy -- choćby tak prostym sposobem jak pogrubić ją i dać na przedzie?
  • lepsze zarządzanie własnymi oczekiwaniami. Bloga Memdump zacząłem pisać dla siebie. Rubber duck problem solving - piszę, bo chcę sobie poukładać własne myśli. Chcę je też zachować dla siebie, żeby mi nie uciekły, bo trochę tego jest, a życie zapierdala. Idealnie byłoby przestać oczekiwać, że inni będą "lajkować" i głaskać i poszukać źródła walidacji w sobie. Pogratulować sobie samemu artykułu czy pomysłu i iść dalej nie czekając na oklaski. Przecież na poziomie superego nie lubię o sobie myśleć jako o podlizusie i narcyzie. Pora zerwać z nałogiem i wrócić do zdrowej żywności: czerpać satysfakcje z dzieła, a nie widowni.
  • zmiana formy. Trochę nad tym myślałem i jeszcze nie mam idealnego pomysłu, ale wiem już na 99% że nie nadaję się do pisania w trybie wsadowym, tj. że ja piszę 5MB tekstu i czekam na reakcje. Kilku miłych przyjaciół mówiło mi kiedyś, że lubią tego bloga i cieszy mnie to, ale mam wrażenie, że w przypadku Memdumpa sprawa ma się znacznie gorzej. Może nie umiem pisać sensownie po angielsku, czy o sprawach informatycznych? Może chodzi o tematykę? Sądzę, że chodzi po prostu o to, że w przypadku pisania o sprawach technicznych precyzja i zrozumienie są znacznie ważniejsze niż gdy się pisze o życiu i filozofii. Chodzi o to, że czytając coś o informatyce spodziewasz się czegoś co ma sens i liczysz na "download wiedzy". Tymczasem czytając o życiu i filozofii naturalnym jest, że liczysz po prostu na ciekawe pytania, z szalonymi szkicami odpowiedzi, bo na sens nie ma w życiu co liczyć. Myślę, żeby jakoś wykorzystać tak głośny i staranny feedback jaki dają mi przyjaciele do Memdumpa. To, że często jest to feedback negatywny to nie jest problem (jak tylko już nauczę się z tym żyć) tylko zaleta. Zastanawiam się nad jakąś taką formuła "forum", ale jakby moderowanego, może asymetrycznego. Chciałbym zapodawać jakiś temat i rzucać garść przemyśleń i doprecyzowywać je w ramach dyskusji i odpierania argumentów znajomych. Mogę np. przeklejać komentarze znajomych bezpośrednio inline do bloga tak jak robiłem to kiedyś dawno temu tutaj. Może spróbuję założyć jakąś grupę dyskusyjną na google+. Może zrobię jakiś własny chory soft (marzy mi się coś takiego, gdzie zagłębioną drzewiastą dyskusję można prowadzić inline w artykule, ale nie wiem czy to nie jest jeszcze "głupsze" niż Google Wave czy voteroom.vanisoft.pl). Wierzę, że dialog to forma w której lepiej umiem komuś przekazać o co mi chodzi niż monolog.
Główna teza: oprócz przekazania myśli, trzeba też umieć przekazać które z nich są dla Ciebie ważne, bo nieporozumienia mogą dotyczyć nie tylko samych myśli ale też wag przykładanych do nich. Nieporozumienia te mogą powodować rozczarowanie gdy reakcja drugiej osoby niezgodnie z mymi oczekiwaniami będzie skoncentrowana nie na tym obszarze, na którym mi zależało. Z rozczarowania blisko do rozżalenia a to prowadzi do cichego smutku lub głośnej furii, albo karmienia mrocznego id.

Popularne posty z tego bloga

Szczęście jako problem inżynieryjny

Kilka rzeczy, o których żałuję, że nie powiedziano mi, gdy byłem młody

Produkt: Ojciec*