opensource religion

Dopiero zaczynam, ale już wiem, że to będzie długi post (nie, nie 40dniowy), bo będzie zlepkiem wielu pozornie niepołączonych myśli i obserwacji, które tak naprawdę wszystkie łączą się w kulminacyjnej refleksji do jakiej doszedłem wczoraj .. so bear with me (niedzwiedzie, za mną!).

Wielkanoc, święto o odrodzeniu, o regeneracji, o możliwości zaczęcia na nowo, o nadziei na życie wieczne. Obecne w kulturach różnych religii i wierzeń, bo wiosna była odkąd ludzie pamiętają. Chociaż jak się wyjrzy dziś za okno, to nie jestem taki pewien. Potrzebne, bo ludzie chcą drugiej szansy, chcą się odciąć i zacząć raz jeszcze - zasługują na to, bo życie jest jedno, więc warto je podzielić na mniejsze, by zdywersyfikować ryzyko porażki.

Jak ładnie to ujęto w jednej z najlepszych odpowiedzi na pytanie "co każdy powinien wiedzieć o życiu?" : umżesz.
Jeśli jesteś zaskoczony tą odpowiedzią, to poświęć proszę parędziesiąt sekund na refleksję nad tym czemu zaskoczyła Cię ta odpowiedź. Dlaczego ludziom "trzeba" o tym przypominać? Jak to jest, że ktoś kto pisze taką odpowiedź, może śmiało liczyć na to, że zostanie ona uznana za szokującą i interesująca. Przecież to jest zdanie którego informacyjna zawartość entropi to 0 - trudno o coś mniej odkrywczego. A jednak nie myślimy o tym na codzień i czasem ktoś nam o tym przypomni. Jak to jest, że z jednej strony mamy non stop działający instynkt samozachowawczy a z drugiej strony non stop działającą blokadę i wyparcie na tematy około-śmierciowe? No może nie non-stop, miewam czasem wieczorem takie krótkie napady lęku gdy te bariery się wyłączają i nie jest fajnie. Czyżby odpowiedzialna za ten filtr część mózgu szła spać wcześniej? Boje się, że jeśli na starość ta część przestanie działać, to będzie piekło. Jeśli Was to śmieszy, to nie wiecie o czym mówię i nie przeżyliście tego -- to jest straszne uczucie. No więc mamy tę dziwną dychotomię: niby nonstop uważamy na to żeby nie umrzeć, a z drugiej strony nie myślimy o śmierci -- najwyrażniej to nie to samo.
Co więcej jak już nie raz tu pisałem, te dwa elementy da się kreatywnie połączyć i wykorzystać do rządzenia ludźmi. Przykładowo poprzez religię. Ilu Chrześcijan na codzień myśli (ale tak naprawdę) o śmierci? Ilu faktycznie poświęciło ileśtam godzin na rozważania o tym czy na pewno to w co wierzy ma sens. Pewnie niewielu (skoro nie porzucili kościoła) a mimo to biznes w całości oparty na lęku przed śmiercią jakoś się kręci. Myślę, że mechanika jest właśnie taka, że lubimy by ten temat "był ogarnięty" ale "bez drążenia tematu". Żeby przechodzić na zielonym świetle nie muszę cały czas wyobrażać sobie, co się stanie jak wejdę na czerwonym.

Czytałem ostatnio w National Geographic (a w zasadzie Zuza czytała na głos śmiejąc się ze mną do rozpuku) o religiach w Rosji. Jako, że ludzie wygłodniali po latach laicyzacji rzucili się tam na religię powstała tam cała masa wiarodajni. W Polsce jest tak, że statystycznie rodzisz się chrześcijaninem i tylko jeśli na to wpadniesz i będziesz bardzo zdeterminowany to to zmienisz. A tam, zaczynasz jako tabula rasa i możesz sobie wybrać cokolwiek, bez żadnego ciążenia w żadną stronę. Wszystkie religie są jednakowo sensowne i jednakowo głupie. Wybierasz tą która Ci pasuje. Parę tysięcy ludzi zdecydowało się zamieszkać ponad 100 km od autostrady (to jakby definicja większości terytorium Polski) w zbudowanej na wykarczowanej tajdze osadzie. Osada ta ma internet, telefonię itd. Ma też przywódce, byłego policjanta który uznał, że jest Chrystusem.(A może coś mieszam). W każdym razie z artykułu jasno wynikało, że sam przywódca nie wieży w to co głosi, a sądzę, że i jego wierni pewnie też nie. Ale ilu z nas myślało kiedyś o pierdolnięciu tego wszystkiego i pojechaniu w bieszczady? Ja znam co najmniej dwie osoby (rodziny) które czegoś takiego dokonały. Kiedyś hipisi mieli odwagę na coś takiego (pewnie w kontraście z odwagą potrzebną by jechać na wojnę, to był łatwy wybór). Dziś, mam wrażenie, że jak rodzisz się w mieście to podążasz z góry ustalonym schematem i raczej nie kwestionujesz go. Może życie jest za krótkie by żyć wg tego schematu? Może jest za krótkie by żyć wg jednego? Nie chodzi nawet o długość, tylko o to że jest jedno i głupim ryzykiem jest iść przez nie tylko w jeden sposób. To jakby wejść do biblioteki i postanowić przeczytać jedną losowo wybraną książkę.

Ok, ale to Rosja, kraj malowniczy, romantyczny, z tradycjami, bajaniami itd. Nie spodziwałem się niczego innego po przeczytaniu Lodu Jacka Dukaja. Jakbyście mieli przeciwstawić Rosji jakiś inny kraj, to jaki? Czytam też Wałkowanie Ameryki i zaskoczyły mnie statystyki na temat pobożności Amerykanów. Oglądając filmy z Hollywood, ciężko uwierzyć, że ponad 90% z nich jest wierząca (w coś), ale to najwyraźniej efekt cenzury, bo państwo jako państwo jest świeckie. Ludzie są tam jednak podzieleni na tysiące kościołów i religijek. Pojęcie sekty w zasadzie nie ma tam sensu bo wszystko jest odłamem czegoś.
40% Amerykanów zmienia w ciągu swojego życia religię. Pomyśl co to dokładnie oznacza.

A skoro już o Lodzie wspomniałem, to był tam taki piękny pomysł.
Tzw. Fiodorowcy, wieżyli, że wcześniej czy później cywilizacja (o ile nie wyginie i będzie się nadal rozwijać) dojdzie do takiego momentu, gdy będzie możliwe analizowanie materii na poziomie nuklearnym. Co więcej prawa fizyki będą tak dobrze znane, że będzie można wnioskować o poprzednim położeniu i stanie atomów. Ba, rozwój mocy obliczeniowej pozwoli faktycznie prześledzić wstecz ruchy materii, jakby na wideo cofać film z finałów snookera. Wniosek : będzie można odnaleźć atomy składające się na dowolną postać która żyła, umarła i rozłożyła się. Wskrzeszenie. Naukowo -- nie religijnie -- wyprowadzone twierdzenie o wskrzeszeniu. Oczywiście rodzi to masę problemów i pytań. Czy odbudowany atom po atomie człowiek (vide problemy z teleportacją) to ten sam człowiek. Co jeśli przez przypadek odbudujemy kogoś dwa razy? Co jeśli atomy jednej osoby były potrzebne do zbudowania innej. Co jeśli energia naszej gwiazdy nie wystarczy by przeprowadzić ten proces. Co jeśli emulacja przeszłości będzie wymagała emulowania samego komputera który ją emuluje? Itd itp. Ale to co jest piękne w tej idei, to że nasze obecne działania (np. pisanie pracy naukowej, dbanie o przetrwanie cywilizacji) ma wpływ na przyszłość, która może mieć wpływ na teraźniejszość. Delayed-back-to-future-gratification. Niesamowity koncept: jestem naukowcem nie dla jakiejś szczytnej idei, tylko po to by moje pra*wnuki mnie wskrzesiły. Moim głównym imperatywem powinno być nie tyle walczenie o własne przetrwanie, co o przetrwanie i rozwój nauki. W reszcie jakiś system wartości który ma pozytywny feedback zaszyty i integralnie powiązany z egoizmem: rób dobrze dla innych by było Ci dobrze.

W książce ruch ten nie miał dostatecznej siły krytycznej by opanować cały świat.
Co innego w innej mojej ukochanej książce, Gra Endera. W obliczu realnego zagrożenia inwazji z kosmosu, cały świat nagle przestawia się na model kooperacyjny: hegemonię ("o dziwo" nie kapitalizm i demokrację). Rodzenie dzieci jest reglamentowane, by zasobów starczyło na produkcję statków kosmicznych. Więcej nie będę zdradzał, bo warto samemu poczytać, ale już samo to jedno zdanie wystarczy chyba by zdać sobie sprawę z tego jaki potencjał obecnie w nas drzemie, ale się rozsmarowuje na miliony chaotycznych ruchów Browna. Gdyby tak nagle z dnia na dzień skupić się np. na jakimś głównym (choć mniej na codzień dla nas widocznym ) zagrożeniu. Nie, nie mówię o raku. Mówię np. o zrobieniu toalet w Afryce. Wiecie, że Bill Gates wydaje na to miliony? Poczytajcie sobie o tym.

Ostatnio z nk odeszła Ania, która u nas zajmowała się znajdowaniem w bazie danych bliźniaków, zainteresowanych kremami do twarzy po czterdziestce w białym stoku, a teraz będzie pracować w startupie który koreluje historie chorób pacjentów z genomem, wynikami kuracji itd. Tak, wcześniej czy później nawet blackbox da się zrozumieć i pewnie Ania przyczyni się do rozpykania jak działamy i może kiedyś dzięki niej będziemy nieśmiertelni. Pamiętam, że gdy powiedziała mi czym się będzie zajmować, wydusiłem z siebie "gratuluję" a w myślach pomysłałem "chciałbym mieć dość odwagi, by jebnąć to wszystko i zająć się właśnie czymś takim". Niedawno gdzieś przeczytałem i nie mogę niestety odnaleźć gdzie piękną myśl, że największym dramatem dzisiejszych czasów jest to, że największe umysły i najbardziej zajebista technologia jaką kiedykolwiek mieliśmy jest marnowana na robienie gier we flashu, które co gorsza marnują czas kolejnym miliardom osób. Podobnie jak to ma miejsce z myśleniem o śmierci czy pierdolnięciem wszystkiego i pojechaniem w bieszczady, również myśl o porzuceniu NK na rzecz robienia Garden of Eden Creation Kit, czy szukania leku na raka, prędko mnie opuściła i powróciłem do analizowania czemu button na ekranie jest o 2px w lewo pod IE7.

W weekend byłem z Zuzą na Pyrkonie w Poznaniu. Między innymi było tam wystawianych 400 planszówek. Ja sam mam w domu ze 20 i lubie poznawać nowe gry o ciekawej mechanice (z targów przywieźliśmy sobie 3 a kolega 4tą). Gdy czytam zasady nowej gry lub słucham jak ktoś je opowiada, irytuje mnie gdy ktoś w pierwszym zdaniu nie powie "Celem gry jest X". Jaki jest sens słuchania czy grania jeśli nie wiadomo co jest celem. Czy jeśli celem gry jest zdobycie 12 pkt zwycięstwa, to ktoś z Was będzie łaził po planszy, wąchał kwiatki, podziwiał wykonanie kart? Jak to jest, że idziemy przez życie bez instrukcji obsługi, nie wiedząc jaki jest cel. A teraz ważniejsze pytanie: czy gdybyś wiedział jaki w życiu jest cel, to czy byś do niego dążył?
Myślisz sobie: tak, jestem racjonalną osobą więc pewnie bym to zrobił.

Też tak myślałem, dopóki nie przeczytałem o Rexie. Gorąco polecam!
Jesteśmy sterowani przez dinozaura.
Ten głos w naszej głowie nie wydaje rozkazów -- on komentuje.
Jest biernym widzem, który racjonalizuje sobie co właśnie zaszło.
Wróćmy więc do pytania: czy jeśli miałbym 100% pewność co należy w życiu robić, to czy Rex chciałby to zrobić? Czy mam jaja?

Wczoraj oglądaliśmy z Zuzą "Rope" Hitchcocka. Spokojnie, nie mam zamiaru nikogo mordować. Powiem szczerze film wydawał mi się śmieszny. Nie czytałem Zbrodni i Kary ale jeśli opowiada o podobnym "dylemacie" to pewnie też jest śmieszna. Dylemat w stylu "czy wolno zabić" nie są dla mnie ciekawymi dylematami. Nie wolno i już. Są ciekawsze: czy jeśli już będziemy nieśmiertelni, to wypadać będzie się zabić? Czy wypadać będzie mieć dzieci? Czy wypadać będzie zapomnieć niefajne 100 lat swojego życia? Czy wypadać będzie sprawić by ktoś inny stał się śmiertelny? Czy wypadać będzie zadecydować za kogoś by stał się nieśmiertelny?

Obejrzałem wczoraj polecony przez Adriana wykład Kaku. Choć nie dowiedziałem się z niego wiele nowego i najeżony był autopromocją książek i programów telewizyjnych to jednak coś z niego wyniosłem. I nie, nie jest to przekonanie, że "my fizycy stworzyliśmy internet". Wyniosłem przekonanie, że w przeciągu 50 lat na bank będzie już techniczna możliwość bycia nieśmiertelnym.

Japończycy (wg Kaku) inwestują w robotykę, bo starzeje im się społeczeństwo i nie będzie miał kto ich niańczyć na emeryturze.

Think again mr Kaku. Aż mnie dziwi że sam nie połączył kropek (powerpoint?) z własnej prezentacji. Na jednym slajdzie nieśmiertelność, na drugim starzejące się społeczeństwo, na trzecim roboty.

Nie nie sądzę, by implantowano naszą świadomość w roboty. To bez sensu. Roboty w ogóle są bez sensu. Cała ta koncepcja z nogami i rękami mogła być tylko dziełem eweolucji bądź Boga, ale na pewno nie inżyniera. Inżynierowie wymyślają quadrokoptery, nanoboty itd.

Sądzę, że raczej zgra się nas na dysk, ciała (ograniczone pewnie do minimum, jak w słojach Lema, czy w Ślizgawcach) będą podtrzymywane przy życiu (tu pewnie przydadzą się Japończykom owe roboty) a my będziemy konsumując minimalne ilości enegrii bawić się w matrixa. Ale to pewnie naiwne i głupie, więc nie oceniajcie tego posta poprzez pryzmat tego akapitu.

Ok, teraz połaczmy to wszystko w logiczną całość.
Czy gdybyś wiedział, że jest technologicznie oczywiste, że w 2060 będzie już możliwa niesmiertelność, to czy Twoim kategorycznym imperatywem nie powinno stać się: chuchanie i dmuchanie na swoje marne ciałko, praca w medycynie, robotyce i informatyce. Olej kredyt, auto, żone, dzieci. Olej państwo, wojny i religie. Czy masz jaja by to zrobić? Jeśli czytając ten akapit myślisz sobie "średnio śmieszna zabawa myślowa", proszę przeczytaj go jeszcze raz tym razem z nastawieniem, że jest faktycznie pewne, że w 2060 możmy mieć nieśmiertelność. Zaobserwuj swoje reakcje. Reakcje Rexa. Widzisz jak ucieka od tematu? Jak nie umie, nie ma narzędzi do tego by to ogarnąć. Jak nadal myśli o jajku, pracy, myciu okien. O jedzeniu, żonie dzieciach. Nawet gdy mamy książkę z zasadami, nawet gdy idee Fiodorowców się spełniają, pozostaje jeszcze najsłabsze ogniowo. Może dinozaury wyginęły nie bez powodu?


Popularne posty z tego bloga

Szczęście jako problem inżynieryjny

Kilka rzeczy, o których żałuję, że nie powiedziano mi, gdy byłem młody

Produkt: Ojciec*