Man owce

A może daliśmy się zwieźć? Może cywilizacja oparta o naukę, wiedzę, przepływ informacji i usługi, to wcale nie jest optymalny układ? Może uwiodła nas wygoda zarabiania na życie wprowadzając wirtualne dane do wirtualnego systemu służącego wirtualnej rozrywce, czy udzielania wirtualnych pożyczek na wirtualne opłaty za wirtualne usługi?

Może cały ten intelektualny przemysł to tylko rak i wrzód, który narósł na prawdziwym organizmie z krwi i kości: wydobywaniu surowców, produkowaniu żywności i budownictwie? Może optymalny moment rozwoju już minęliśmy, gdzieś w okolicach początku XX wieku, a teraz brniemy w maliny?

Na potrzeby tego wpisu niech "rolnik" będzie przykładem zawodu, co do którego żywię przekonanie, że jest faktycznie uzasadniony i potrzebny.

Nie znam się oczywiście na ekonomii, ale coś mi podpowiada, że jeśli 17% Polaków pracuje w rolnictwie, to trochę tak jakby powiedzieć, że 1 osoba jest w stanie wyżywić 5 pozostałych. Oczywiście nie daje rady w tym samym czasie uszyć im ubrań, wykształcić ich i wyleczyć, ani nawet samej siebie, co podsuwa nam myśl, że może jednak tych pozostałych 5 osób nie jest zupełnie niepotrzebnym przerostem formy nad treścią .. ale czy na pewno?

Jako miastowy zwykłem patrzeć na rolników jako na kogoś do kogo oddelegowuję mój problem zdobywania pokarmu -- ale może bliższa prawdy jest odwrotna perspektywa: w mieście stanowimy olbrzymią służbę usługującą wsi. To pewnie brzmi trochę naiwnie i naciąganie.

Na pewno są usługi potrzebne bardziej i mniej. Teoretycznie wolny rynek powinien tworzyć presję selekcyjną, która usunie niepotrzebne firmy. Ale czy może się np. wykształcić w tym grafie zależności pewna "silnie spójna składowa" do której nie należy żaden rolnik, przekonana o swojej wzajemnej potrzebie istnienia, przelewająca do siebie na wzajem kasę utrzymując się przy życiu? Utrzymywanie się przy życiu, oznacza między innymi, że kasa musi gdzieś z tego cyklu wyciekać do kieszeni rolników w zamian za jedzenie. Czyli taki cykl teoretycznie nie może istnieć, tak jak nie może istnieć perpetuum mobile. Ale czy na pewno? W świecie cyfrowo kreowanego pieniądza, z inflacją, pożyczkami, dźwigniami itp. całkiem możliwe, że taki cykl może istnieć, bo pieniądze wcale nie muszą spełniać równania Kirchhoffa: czasem z wierzchołka wylatuje inna ilość pieniędzy niż do niego wlatuje.

Poza tym pewnie nie cały rynek jest wolny -- niektóre opłaty (jak podatki) są narzucane ludziom czy chcą czy nie chcą. Przykładowo umiem sobie wyobrazić, że niektóre pieniądze wędrują od rolników do jakiegoś niepotrzebnego cyklu, wbrew woli rolnika. Przykładowo musi pewnie płacić podatek na szkolnictwo, mimo, że może wcale nie chcieć korzystać ze szkół wyższych. Albo na stadion Euro. Albo ubezpieczenie samochodu.

Z resztą cykle to nie jedyna możliwość na istnienie niepotrzebnego kawałka grafu, w którym marnuje się kasa. Wystarczy tylko żeby graf był nieskończony, wtedy mogą istnieć w nim nieskończenie długie ciągi, które cyklem nie są, a jednak kasa podążą wzdłuż tych ciągów z pominięciem rolników. Wyobraźmy sobie np. taki cykl: nauczyciel uczy informatyki studenta, by on potem został nauczycielem informatyki. Tylko, że to nie jest przecież cykl z dwoma wierzchołkami (uczeń i mistrz) bo to przecież nie student, tylko jego rodzice płacą za naukę i co więcej po zostaniu nauczycielem płacić mu będzie nie jego mistrz, ale kolejne pokolenie. Czyli każde kolejne pokolenie płaci poprzedniemu. Podobne schematy pewnie występują w systemach emerytalnych, czy w bankowych sekwencjach kredytów i ich spłat.

A zatem dopuszczam możliwość, że dałoby się dokonać pewnej chirurgii polegającej na wycięciu niepotrzebnych organów i tymsamym zoptymalizowaniu jakośtam mierzonego szczęścia. Może nie mielibyśmy wtedy tylu radosnych serwisów WWW, tylu zabawnych filmów, czy tyle dobrej muzyki, ale za to głód, czy bezdomność mogłyby zostać zażegnane. Czy to jest szczęście? To już pytanie czy umiesz się bawić w oglądanie stron www wiedząc, że ktoś umiera z głodu.

W szczególności mam 99% pewność, że znalazłbym się w tym zbędnym obszarze i właśnie ta niepokojąca myśl zmusiła mnie do napisania tej notki. Mimo, że "wolny rynek" zdaje się poprzez wysokość pensji sugerować mi, że jestem bardzo potrzebny, to jednak realne, obiektywne zapotrzebowanie ludzkości na architektów oprogramowania internetowych serwisów społecznościowych wydaje mi się zerowe.

Może na pytanie: kiedy będzie lepiej, odpowiedź jest: już było? Może kiedyś zatoczymy koło i mądrzejsi o parę nowych koncepcji (internet, GSM, GPS) wrócimy do uprawiania ziemi i wydobywania surowców. Jest coś urzekającego w obrazkach a'la Tatooine gdzie ludzie uprawiają ziemie w towarzystwie robotów i świetlnych mieczy. Bardzo lubię myśl Orsona Scotta Carda, że miejsce komputera jest w szopie, obok innych narzędzi.

Popularne posty z tego bloga

Szczęście jako problem inżynieryjny

Kilka rzeczy, o których żałuję, że nie powiedziano mi, gdy byłem młody

Produkt: Ojciec*