long time;//no C

Wiedziałem, że zaniedbałem bloga, ale nie byłem świadomy, że to już prawie rok. Trochę się w tym roku działo. Własna firma pochłonęła sporo czasu i energii, a kreatywność poszła w architekturę i kod a nie bloga.

Jeśli kogoś to ciekawi, to męczę obecnie takie projekty:

  • ZnaszMnie? aplikacja (obecnie na NK) pozwalająca Ci ułożyć quiz o sobie i rozesłać go przyjaciołom
  • Oblep! bookmarklet (aplikacja mieszcząca się w przycisku który przeciągasz do paska zakładek) pozwalający dolepić do dowolnej strony jaką oglądasz wąsy, dymek, strzałkę, czy komentarz
  • Puzzles Vanisoft crowdsourcingowe podejście do rekonstrukcji dokumentów, które przeszły przez niszczarkę na konkurs ogłoszony przez DARPA

Nie pamiętam o czym myślałem w ciągu tego roku, ale kilkoma przemyśleniami chciałbym się podzielić.

  1. Ludzie wydają mi się nie przystosowani do niczego.
  2. Wydaje mi się, że my nie tyle opalamy się latem, co bielejemy zimą.
  3. Nastawienie na konsumpcję wśród młodego pokolenia to nie tyle efekt Ameryki, co naszych rodziców.
  4. Lęk przed śmiercią jest dość przewrotnie wykorzystywany w religii

Zacznę od naszego przystosowania. Jest do niczego. Niektórzy coś bełkoczą, że jesteśmy przystosowani do życia w mieście/cywilizacji, ale to się nie trzyma kupy: nie wierzę, że ewolucja tak szybko by nas przystosowała do czegoś co pojawiło się raptem parę tysięcy lat temu, a poza tym to jakieś mylenie skutku z przyczyną. Nasze gołe stópki, które łatwo zranić byle kamieniem, nasze nagie ciałka, które nie są w stanie znieść zimna, to bardzo intrygujący dla mnie fenomen i nie dam się zbyć tekstem "no bo ludzie ubierali się w upolowane skóry i robili sobie buty". Nie musieliby tego robić, gdyby byli dobrze przystosowani. A nie sądzę by futrzasta małpa czuła potrzebę ubierania się w skórę zwierzęcia i że robiła to przez setki tysięcy lat, aż w końcu doczekała się by ewolucja to zauważyła swym ślimaczym procesem i powoli ogoliła małpkę z włosia. This is backwards.

Jak się nad tym zastanawiałem to doszedłem do koncepcji, którą nazwę "Telligent Design". Ktoś z premedytacją nas zaprojektował tak, żebyśmy byli uzależnieni od cywilizacyjnych wygód, rachityczni i podatni na manipulację. Wyobraźmy sobie np. jakąś pradawną obcą cywilizację, która potrzebowała by ktoś dokonał dla jej potrzeb terraformingu planety i specjalnie zaprojektowała do tego celu istoty, które będą dążyły do pokrycia wszystkiego asfaltem, siecią centralnego ogrzewania i internetem. Albo jeszcze inny wariant: może ileś milionów lat temu na ziemi wyginęła jakaś cywilizacja, której jesteśmy teraz jakąś mutacją, czy eksperymentem. Tamta pradawna cywilizacja mogła dochodzić do swojego wyglądu na drodze nie tylko znacznie dłuższej ewolucji, ale może też wielowiekowej inżynierii genetycznej. Inżynieria wyjaśniałaby w jaki sposób doszło do "regresu" od strony biologicznej, czyli pozbycia się cech przydatnych w dziczy. Nie wiem jak wyjaśnić brak śladów po tej cywilizacji, ale może jak w "Glizdawcach" opierali się głównie na organicznych technologiach, albo ich eko-działacze przeforsowali biodegradowalne tworzywa. OK, pewnie myślicie, że totalnie mi odbiło i że to bajdurzenie jest jeszcze gorsze niż Inteligent Design. Może. Ale nie jest wiele gorsze niż teoria, że pochodzimy od małpy i przetrwaliśmy epokę lodowcową nie mając nawet antybiotyków i rutinoscorbinu. Może jest coś w tych opowieściach o wielkim potopie, o Atlantydzie itd. Może to, że tak dobrze czujemy się w wannie, że noworodki umieją pływać, że mamy szczątkową błonę między palcami i minimalne owłosienie, jest jakąś wskazówką naszego pochodzenia?

Niektórzy mówią, że nie jesteśmy do niczego przystosowani, żeby być bardziej uniwersalni i że dopiero proces wychowania i edukacji pozwala nam się dostosować i że w tym nasza siła. Dużo w tym prawdy, ale nie bardzo rozumiem w czym przeszkadzałaby nam sierść, czy grubsza skóra na stopach.

Kolejny temat, to być może efekt mojej ignorancji w dziedzinie biochemii, więc z góry przepraszam, jeśli to totalne bzdury, ale i tak chciałem się podzielić moim punktem widzenia. Kolor czarny pochłania energię. Jak się chce chronić przed słońcem, to się nie maluje na czarno, tylko na biało, a najlepiej chromowo-lustrzano, by energię promieniowania odbić, a nie pochłaniać. Nie wierzę, żeby ciemny pigment chronił przed światłem. On próbuje tę energię wyłapać. Jeśli jego jedynym celem miałoby być nie dopuszczenie promieniowania wgłąb ciała, to byłby srebrzysty (był nawet taki odcinek Outer Limits). Sądzę więc, że jest to jakiś sposób organizmu na zasilanie się energią słoneczną, np. w celu zamienienia jej na cieplną a dalej na szybszy metabolizm czy coś. Sądzę, że gdybyśmy chcieli uciekać przed słońcem, to nie rozkwitalibyśmy w Afryce tylko w Europie. Moim zdaniem organizmy ludzkie lubią słońce i chcą się w nim grzać. Przyjmowanie energii z zewnątrz jest fajne i nie wymaga jedzenia -- oczywiście dopóki nie przekraczamy temperatury ścinania białka.

Skoro więc bycie czarnym i stanie na słoneczku się opłaca, należy sobie zadać pytanie, czemu nie każdy jest czarny. Oczywiście może być tak, że wytworzenie pigmentu dużo kosztuje, ale sądząc po wszechobecnych kolorowych kotach, psach, ptakach itd. nie sądzę. Może być też tak, że organizm wie, że ja i tak przykryję ten pigment ubraniem i dlatego nie warto go produkować, ale tu znowu wracamy do wiary w to, że ewolucja zdążyła zareagować na postęp cywilizacyjny. Poza tym nie widzę nic złego w wydaniu trochę na pigment, który może się przydać chociaż przez część roku, zwłaszcza, że jeśli szukać oszczędności to umiem wskazać kilka kosztowniejszych a zbędnych części ludzkiego organizmu jak ślepa kiszka, czy kość ogonowa itp.

Musi być więc tak, że bycie ciemnym nie opłaca się z jakiegoś powodu, ważniejszego niż potencjalne zyski energetyczne. Takim powodem może być np. obawa przed zjedzeniem: ciemne zwierze na śniegu widać lepiej. Sądzę więc, że my nie tyle ciemniejemy z powodu lata, co robimy się bladzi z powodu zimy. Zima jest czymś co istniało i działało na znacznie większej przestrzeni czasu niż nasze wynajdywanie ubrań. Poza tym jest wiele przykładów zwierząt polarnych, które są białe, co pokazuje, że natura rozumie, że warto zmienić kolor z powodu śniegu.

To teraz bardziej aktualny temat: workoholizm, wydawanie kasy na lewo i prawo, ponoć przyszły do nas z Ameryki. Nie zagościłyby jednak na długo, gdyby nie zostały gorąco przyjęte. Dlaczego moje pokolenie więcej uwagi poświęca pracy i konsumpcji, niż utrzymywaniu relacji z przyjaciółmi czy rodziną? Dlaczego kasa bywa ważniejsza niż lojalność? Mam taką przewrotną koncepcję, że to wina rodziców. Oczywiście nieświadoma. Chodzi o to, że jako dziecko nasłuchać mogłem się o problemach rodziców. O tym co nie było problemem nasłuchać się nie mogłem. A więc jeśli pokolenie N ma problem z X, ale nie ma z Y, to pokolenie N+1 postara się rozwiązać problem X, ale zapomni o Y. Jeśli nasi rodzice nie mieli powodu do narzekania na przyjaźń, solidarność, miłość, rodzinę, przyjaciół, zadowolenie z życia, to skąd mogliśmy wiedzieć, że to są ważne problemy. Za to słuchaliśmy od dziecka, że ciężko było coś kupić, że kasy nie starczyło do pierwszego, że pracy nie ma, że towaru nie ma itd. Jak otworzono nowy sklep, czy pierwszego McDonalda to od razu było to rodzinną atrakcją. Wpojono nam przypadkiem, że to jest ważne, mimo, że nie było.

Kolejny temat to lęk przed śmiercią. Zwierzęta muszą go mieć, bo inaczej zabrną w maliny (i zje je niedźwiedź), więc ludzie też go odziedziczyli. Mamy jednak większą moc obliczeniową niż zajączek, więc wybiegamy myśla znacznie dalej w przód, dzięki czemu boimy się śmierci nie tylko za sekundę, ale też za 60 lat. I to jest w zasadzie dobre, bo jeśli byśmy nie bali się śmierci, to robilibyśmy strasznie głupie rzeczy, niedobre nie tylko dla nas i naszego genotypu, ale też dla reszty społeczeństwa i najbliższych. Wierzę, że człowiek, który w ogóle nie boi się śmierci jest niebezpieczny dla siebie i społeczeństwa. Wiedząc to wszystko autorzy religii wymyślili dość pokrętny koncept. Z jednej strony bazują na tym, że ludzie boją się śmierci i oferują im odpowiednie pocieszenie pod warunkiem członkostwa. Z drugiej strony wmawiają członkom, że śmierci nie należy się bać, że jest tylko przejściem. Mam jednak wrażenie, że jest to balansowanie na ostrzu noża, bo gdyby wierni faktycznie uwierzyli, że nie ma się co bać śmierci, to pewnie masowe samobójstwa, zabójstwa, eutanazje, aborcje itp. mogłyby szybko skurczyć liczebność wyznawców, a tego przecież nikt nie chce. Trzeba więc pocieszać i mówić, że to nic strasznego, ale z drugiej strony obudowywać to całą masą "ale". Śmierć nie jest groźna, ale eutanazja, samobójstwo, zabójstwo, aborcja to grzech i to uwaga.."śmiertelny". Śmierć to nic złego i smutnego, ale obrządek pogrzebowy jest czarny i posępny. Świętym jest być fajnie, w niebie też radośnie jest, ale groby będą ponure, cmentarze grobowe, a święto wszystkich świętych w najbrzydszym miesiącu roku. To wielka sztuka dawać jednocześnie pocieszenie i nadzieję, ale jednocześnie nie zachęcać i nie pochwalać.

Mam takie doświadczenie jak pewnie wielu dorastających na Q3Arena, że wiem jak to jest nie bać się "śmierci", co prawda wirtualnej, ale i tak, skakanie na granaty, czy wjeżdżanie rozpędzonym autem pod pociąg przećwiczyłem tysiące razy. Myślałem, że mam w głowie wyraźny podział na wirtualne i realne doznania, ale prawdziwego przerażenia doznałem gdy siadłem za kółkiem prawdziwego auta oraz na zajęciach ze wspinaczki. Wspinaczka jest czymś realnym -- trud wejścia na ściankę, stres, lęk wysokości, napięcie mięśni, nie pozwalają zapomnieć, że to nie jest gra. A jednak to, że jest się podczepionym do uprzęży kilka razy zmotywowało mnie do zrobienia czegoś, czego bym "w życiu nie zrobił" -- jakichś idiotycznych skoków z chwytu na chwyt, wychyleń, czy stania na czubkach palców kilka metrów nad ziemią. Przeraziło mnie to gdy sobie uświadomiłem, że to było to samo uczucie co w grze, powiedzmy na q3dm17, czy w Counter Strikeu. To takie poczucie, gdy wiesz, że szarża na przeważające siły wroga może się opłacić, bo najgorsze co Ci się może zdarzyć, to strata jednego punktu i respawn. Uświadomienie sobie tego sposobu myślenia za kierownicą, to coś czego się poniekąd wstydzę, ale na szczęście zdarzyło mi się raptem parę razy i natychmiast się opamiętałem. Nie banie się śmierci jest .. śmiertelne.

Z resztą banie się też..

Popularne posty z tego bloga

Szczęście jako problem inżynieryjny

Kilka rzeczy, o których żałuję, że nie powiedziano mi, gdy byłem młody

Produkt: Ojciec*