co się stało z naszą klasą i dlaczego nic

Po lekturze wywiadu z Jerzym Marcinkowskim, dwóch semestrach nauczania w grupach zaawansowanych pierwszego roku w instytucie i tyluż na kółku olimpijskim w III LO, rozmowie z mamą i paru chwilach autorefleksji, stwierdzam, że młodzież wcale nie jest co raz głupsza, natomiast cały system oświaty jest zupełnie zacofany.

Słysząc "zacofany system oświaty", wielu pewnie ma przed oczami przestarzałe komputery w sali od informatyki, albo książki z czarno-białymi ilustracjami -- mi zupełnie nie chodzi o to. W ramach wprowadzenia w mój światopogląd zacznę od autorefleksji.

Pamiętam, jak niejednokrotnie w podstawówce od "doświadczonych" nauczycielek słyszało się gderanie, że za ich czasów nie było kalkulatorów i że nie do pomyślenia było, żeby ktoś nie znał tabliczki mnożenia. Użyłem słowa "gderanie", mimo, że dziś wiem, że chciały one naszego dobra i martwiły się o naszą przyszłość, aby lepiej oddać sposób w jaki postrzegałem te wypowiedzi wtedy. To bardzo ważne: uczniowie takiego gderania nie wpuszczają głęboko do środka, nie da się ich nim zawstydzić, można się nim tylko ośmieszyć i dostać niezbywalną metkę clowna. Każdy z nas od wczesnego dzieciństwa widział przecież kalkulator, był on częścią zastanej rzeczywistości. Negowanie rzeczywistości, wyparcie, otwarte mówienie o tym, że kiedyś było lepiej, jest dla każdego dziecka symptomem zwapnienia i ograniczonych horyzontów. Chciałbym podkreślić, że w wielu przypadkach dzieci nie mają racji, zaś tradycja, etykieta, dobre maniery mają jakąś wartość i nie należy wszystkiego wywracać do góry nogami co pokolenie - zwłaszcza, że prowadziłoby to do alternacji zamiast ewolucji. Mi chodzi o coś innego: jako dziecko od urodzenia obracałem się w świecie, w którym kalkulator nie był żadną rewolucją, nie był czymś kontrowersyjnym, był normalnym narzędziem pracy moich rodziców, czy bohaterów filmów. Miał ładną spolszczoną nazwę co świadczyło o jego wrośnięciu w tradycję. Miał zasilanie na baterie słoneczne, co świadczyło o tym, że używa się go dużo. Powstawały nowe modele z coraz większa liczbą funkcji, co świadczyło o tym, że ktoś tych funkcji potrzebuje itd. Oczywiście wtedy nie umiałem swoich obserwacji wyłożyć pani nauczycielce na gruncie teorii ewolucji, ale dziś nie mam wątpliwości, że używanie kalkulatora nie jest objawem pogoni za nowinkami, tylko naturalną potrzebą przystosowawczą i ktoś kto tego nie potrafi, bądź nie chce robić, nie ma szans w życiu zawodowym, nawet jeśli chce prowadzić warzywniak.

Tę ilustrację można oglądać jak pocztówki 3D z dwóch punktów widzenia: nauczyciela, który chciałby, aby dziecko umiało pewne rzeczy zrobić samo, oraz dziecka, które od urodzenia widzi, że aby odnieść sukces należy jak najmniej robić samemu.

Mam wrażenie, że nauczyciele jeszcze dzisiaj dysputują nad kalkulatorami, podczas gdy świat w między czasie poszedł znacznie dalej do przodu, tworząc co najmniej dwa istotne wynalazki, które w połączeniu nazwijmy iphonem. To co chciałbym teraz Wam wmówić to pewna analogia: tabliczka mnożenia ma się do kalkulatorów, tak jak cały system oświaty do iphona.

Pani nauczycielka od geografii zadaje proste pytanie Jasiowi: wymień stolice krajów unii europejskiej. Jasiu ich nie zna. Pani jest załamana. Wygłasza tyradę na temat tego, że to przecież elementarna wiedza i że jak można nie umieć odpowiedzieć na tak proste pytanie.

Problem polega na tym, że Jasiu wcale nie uważa, że to pytanie jest trudne. On również uważa, że to elementarna wiedza. On również uważa, że wypada umieć odpowiedzieć na takie pytanie. On również uważa, że należy na nie umieć odpowiedzieć szybko i bezbłędnie. Jasiu od urodzenia widzi, że jeśli chce się udzielić szybko i bezbłędnie odpowiedzi na jakieś proste pytanie wystarczy wykonać jeden gest. Co więcej widział już nie raz w życiu osoby, które próbowały polegać w takich sytuacjach na własnej pamięci i udzielały błędnych informacji, bądź robiły to zbyt wolno. W odróżnieniu od tego jak było dziesiątki lat temu, osoba, która próbuje udzielić informacji sama, często odbierana jest nie jako erudyta, ale jako nieobiektywny, przemądrzalec, który zamiast sprawdzić woli zgadywać.

Rzecz jasna Jasiu nie uargumentuje swojego braku poprawnej odpowiedzi w ten sposób, bo pewnie nawet nie uświadamia sobie tak skomplikowanego zjawiska, które dzieje się podświadomie. A nawet jeśli sobie uświadamia to nie umie go wysłowić, ale do tego wrócimy później. Na razie chodzi mi o ten rozdźwięk między tym jak sytuację widzą nauczycie i uczniowie.

Nauczyciele widzą, że każde kolejne pokolenie jest głupsze, że nic nie wiedzą, nic nie rozumieją, że są leniwi i nie przykładają się. Nauczyciele chcieliby to jakoś zmienić dla dobra samych uczniów.

Uczniowie wcale nie są głupsi, geny mają te same, sprytu może nawet więcej. Szybko i podświadomie wykalkulowują, że optymalną strategią w dzisiejszym świecie jest outsourcing, improwizacja, korzystanie z pamięci zewnętrznej. I tak faktycznie jest. Kiedyś udawało się dzieci oszukiwać i wmawiać im, że jest inaczej, że należy wszystko robić i wiedzieć samemu, ale w dzisiejszym świecie utrzymanie tajemnicy czy wręcz kłamstwa jest bardzo trudne, bo dostęp do prawdy jest znacznie łatwiejszy. Internet ścieśnił świat nie tylko w 3D, ale też w tym czwartym wymiarze: wiedza starych jest łatwiej dostępna młodym, więc nie dziwmy się, że dzieci uczą się na naszych błędach. Lenistwo to nie jest przejaw głupoty, tylko sprawnego umysłu, o ile leniuch osiąga wyniki. Brak wiedzy, w świecie gdzie nawet fakty zmieniają się co chwila, a nowe przybywają w takim natłoku, że nie ma sensu próbować ich archiwizować w mózgu wydaje mi się naturalnym przystosowaniem.

Obrazek jest więc moim zdaniem taki: homo sapiens jako biologiczne pudełko nie ewoluuje (ewentualnie mamy lekką regresję, bo medycyna idzie do przodu). Jego podstawowy program też się nie zmienia, a brzmi on: osiągaj efekty w jak najbardziej efektywny sposób, ucz się na błędach, w tym innych. Zmienia się tylko input do tego programu -- dzieci dzisiaj są faszerowane inną wiedzą i w innym stężeniu niż dzieci parę lat temu.

Jest taki zwrot, którego nawet dzisiaj się używa jako synonimu bezcelowej nauki: "wkuwanie książki telefonicznej na pamięć". Czasy się zmieniły i teraz w telefonie mamy nie tylko książkę telefoniczną, tabliczkę mnożenia, ale też wikipedię i google, a więc wszystkie potrzebne fakty.

Czego w takim razie uczyć? Myślenia. Póki co, maszyny nie robią tego w 100% za nas. A te, które robią, ktoś musi oprogramować i nauczyć. Rozumienia informacji: analizowania jej, wyciągania wniosków, krytycyzmu, interpolacji, ekstrapolacji. Przekazywania informacji: komunikacji międzyludzkiej, retoryki, logiki, argumentacji, słuchania innych, polemiki, demagogii, asertywności, śmiałości. Podejmowania decyzji: negocjacji, kompromisów, współpracy w grupie, optymalizacji, dywersyfikacji ryzyka.

Jest czego uczyć. Tematy wydają się może zbyt poważne jak na 7 latka. Ale to dlatego, że tak głęboko zakorzenione mamy poczucie, że 7latek jest ode mnie głupszy, bo nawet nie przeszedł podstawówki. A co takiego jest w tej podstawówce czego nie ma w iphonie? Jakaż to niby bariera jest (oprócz dojrzałości psychicznej i hormonalnej) odgradzająca moją wiedzę od wiedzy dziecka uzbrojonego w iphona z dostępem do mojej wiedzy? Chyba tylko cena abonamentu za internet, oraz to, że nie chciało mi się przelać całej mojej wiedzy do internetu, chociaż dla dobra społeczeństwa powiniennem.

Dzieci są bystre. Studenci, których uczę są bystrzy. Nie potrafią się jednak wysłowić, przychodzą nieprzygotowani do zajęć i nie rozumieją treści zadań, mają problem z przerobieniem podstawowego zakresu materiału, z uargumentowaniem swojego rozumowania. Mają ewidentne braki.

Mają więc dwa rodzaje braków: takie, które w istocie są przystosowaniem do życia we współczesnym świecie, oraz takie, które są ... po prostu brakami. Te drugie wynikają z zaniedbania uczniów przez nauczycieli. Mają więc braki na każdym polu co sprawia, że wielu nauczycieli przekreśla ich całkowicie. To poważny błąd. Tym uczniom trzeba pomóc. Ale nie pomoże im 12 lat nauki w duchu "jak poradzić sobie bez iphona". To nie jest dobrze umotywowany scenariusz (iphona dostaje się na komunię, a więc mniej więcej w tym wieku w jakim mieszkaniec krypty dostaje swojego PIPBOYa, a kolejne smartfony można dostać po 1pln), więc na pewno się do tego nie przyłożą. Skupić się trzeba na brakach w myśleniu, a nie brakach w wiedzy.

Można oczywiście odwrócić moje ewolucyjne argumenty i spytać: skoro wierzysz, że myślenie jest takie potrzebne tym młodym ludziom, to dlaczego ich przystosowanie się do współczesności nie polega właśnie na sprawniejszym formułowaniu myśli itd?

Otóż, myślenie nie jest potrzebne młodym ludziom. Ono jest potrzebne dopiero starym ludziom. Tym na studiach, w pracy, głosującym, protestującym, robiącym zakupy i planującym wakacje. Młodzi ludzie natomiast muszą umieć: grać w CS, chowanego, obsługiwać video, komputer, dostawać piątki w szkole. Szkoła jest jedynym miejscem, gdzie mają teoretycznie szansę dostać bodziec do nauki tego co się im przyda dopiero za paręnaście lat. Ale nie dostają go.

Szkoła powinna przygotowywać do dorosłego życia. A ona przygotowuje do "dorosłego życia N lat temu". To przy dzisiejszym tempie zmian nie ma sensu i budzi wewnętrzny opór młodzieży.

Oczywiście N zależy od wielu czynników i ciężko aby spadło do bądź poniżej zera, jeśli ktoś chce aktualizować podręczniki o napływające dane. Aby szkoła była użyteczna i darmowa musi uczyć rzeczy ponadczasowych. Nie chodzi mi o niezmienne -- tabliczka mnożenia jest niezmienna i co z tego. Chodzi mi o takie, które będą się przydawały przez najbliższe 40 lat. Logika, etyka, socjologia, psychologia -- mimo, że te dziedziny się rozwijają, to należy dołożyć starań, by dzieci miały dostęp do najświeższych i najbardziej przydatnych wyników.

Wyobraźcie sobie teraz takiego właśnie człowieka: nie zna stolic krajów UE, nie wie w którym roku była bitwa pod grunwaldem, ale dajcie mu dostęp do internetu, to napisze piękną polszczyzną, przekonujący esej na temat tego, jaki wpływ miała ta bitwa na taki a nie inny kształt sieci autostrad łączących te stolice, a przy tym potępi moralnie wszelkie wojny i zaproponuje jak zoptymalizować ową sieć. Ja bym wolał takiego homo sapiens. W ogóle wole homo sapiens niż homo memorious. I z góry przepraszam, jeśli to nie jest poprawna łacina, ale wygooglałem słownik łaciński, wpisałem "pamięć", wyszło, że memoria to pamięć, a oblivio to niepamięć, a że z informatyki wiem, że oblivious to niepamiętający to wyekstrapolowałem. Wolę się mylić w taki sposób, niż mieć rację w inny.

P.S.

Btw. guzik ma napis "Publikuj posta", a myślałem, że pisze się "Publikuj post". Błędy tego typu są nagminne w gazetach i mediach. Jak można z poważną twarzą wymagać od dzieci by odróżniały biernik od dopełniacza? Moja mama powiedziała, że jest załamana, że uczniowie nie potrafią na sprawdzianie napisać eseju, a jedynie wymienić coś w punktach, oraz, że takiego samego formatu wymagają od niej. Akurat trzymałem w ręku gazetę wyborczą, bo analizowaliśmy jakiś artykuł o szkołach średnich we Wrocławiu. Pokazałem mamie jak wygląda strona z tej gazety: rankingi w tabelce, wnioski w punktach, wywiady bez komentarza, reklamy. Aby wyłuskać informację spośród reklam, musi ona być dostarczana w zwięzłej formie i tak właśnie działa zastany przez nich świat. Uczniowie to z dziecięcą szczerością odbijają jak lustro, a my udajemy zdziwionych i zasmuconych.

Popularne posty z tego bloga

Szczęście jako problem inżynieryjny

Kilka rzeczy, o których żałuję, że nie powiedziano mi, gdy byłem młody

Produkt: Ojciec*