Oferta pracy

Edit: żeby było jasne, opisywane poniżej wydarzenia są fikcyjne, nie mają żadnego związku z moim obecnym czy byłym pracodawcą a jedynie służą jako analogia do czegoś o czym piszę pod koniec wpisu, więc o ile nie masz zamiaru czytać do końca, to nie wyciągaj proszę pochopnych wniosków.

Będąc Polakiem na pewno znasz ten obrazek - jeśli nie z autopsji, to od znajomych.

Szef, który doszedł do tego co ma nieznanymi do końca metodami, zatrudniający studentów i osoby z kredytami, łudzący ich nadzieją, że kiedyś na pewno pojawi się kasa.
Nazwijmy go "Janusz".
Oczywiście dokładna strategia, ani nawet taktyka na najbliższy kwartał nie są znane.
"Pionowa" komunikacja w firmie, i tak szczątkowa, ma zazwyczaj formę "top to bottom", tj. typowe command&control.
(Swego czasu by rozładować napięcia wystawiono skrzynki na opinie zwrotne od pracowników, ale ich opróżnianiem zajmuje się do dziś sprzątaczka).
Nie zmienia to faktu, że można dostać po łapach za nie wywiązywanie się z bieżących obowiązków - presja i rotacja duża.
Najlepiej nie zadawać pytań tylko robić. Co dokładnie? Nie wiadomo, ale dopóki raporty są wypełniane i wszyscy w openspace mają pochylone głowy, to jest ok.

Krążą plotki, że doszło kiedyś do zgrzytu z pierwszymi foundersami - ponoć zaczęli grzebać w papierach i zadawać niewygodne pytania.
Ponoć wylecieli z hukiem (a przynajmniej tak mówi oficjalna wersja Janusza) i odtąd już nikt pytań nie zadawał.
Firma ma już ponad dwadzieścia lat, ale w międzyczasie nieraz zmieniał się cel, PKD, statut i wizja marki.
Jakiś czas temu próbowano przeprowadzić fundamentalny rebranding, tak by marka kojarzyła się nieco bardziej ciepło i ludzko, ale w zasadzie nie udało się tego przeprowadzić do końca i w efekcie badania rynku jednoznacznie pokazują, że konsumenci postrzegają markę w sposób idealnie wymieszany pół na pół między twardą agresywną korporacją, a młodzieżowym lifestylowym startupem.
Jeden z większych zwrotów ginie w niepamiętnych już przez obecnych pracowników czasach - ponoć Janusz był do tego stopnia niezadowolony z tego jak działa jego firma, że wylał na bruk wszystkich oprócz dosłownie paru największych lizodupów.
Tzw. "fala dobrowolnych odejść".
Plan był taki by zacząć od nowa, no ale skoro zostawił sobie tylko osoby myślące podobnie, to raczej nie mogło być mowy o kreatywności.

Można śmiało powiedzieć, że szef od strony psychicznej ma pewne problemy z poczuciem własnej wartości.
Widać to np. na co tygodniowych spotkaniach gdzie wymaga się by raporty składane były w sposób eksponujący zasługi szefa, zamiatając pod dywan lub biorąc na siebie wszelkie niepowodzenia.
To drugie rozwiązanie jest nawet milej widziane, bo szef może wtedy wspaniałomyślnie wybaczyć, zaspokajając swoje patronizujące ego.

Rzecz jasna wielu myśli o odejściu, ale nie jest to proste dzięki sprytnej polityce HRowej.
Wszyscy mają podpisane lojalki z zakazem pracy u konkurencji. "Budowanie wieloletniej relacji z pracownikiem" to jest wręcz jeden z głównych zapisów w statucie spółki.
Jakby można było, to pewnie zapisano by też, że rodziny i dzieci też mają pracować u Janusza.
Z resztą, krążą plotki, że tak na prawdę na rodzimym rynku nie ma prawdziwej konkurencji do której możnaby uciec - ponoć przynajmniej najważniejsze z dużych spółek w tym sektorze mają powiązania inwestorskie prowadzące do tej samej osoby.
Ciężko to sprawdzić i wydaje się to delikatnie mówiąc niewiarygodne patrząc na agresywne kampanie marketingowe toczące się od dawna pomiędzy nimi.
Z drugiej strony zastanawiające są zbieżności w "tajnych" technologiach chronionych patentami tych spółek - być może rację mają "spiskowcy i podżygacze" twierdzący, że Janusz dorobił się kradnąc I.P. konkurencji jeszcze na studiach.

Wracając do polityki HR: firma żyje ze studentów i niewykwalifikowanych pracowników, nie ma więc specjalnie interesu w inwestowanie w ich samorozwój itd.
Warstwa menadżerska dba głównie o utrzymanie tego status quo gwarantując sobie przywileje takie jak np. wyłączność na rozmowy z szefem (ostatnia osoba która proponowała zawiązanie związków zawodowych wyleciała z hukiem), czy interpretacje przepisów kodeksu pracy pod siebie.
W praktyce wygląda to np. tak, że gdy pracownik marudzi na brak narzędzi, licencji, czy ogólnie zasobów, to jedyne z czym się spotyka to cyniczna odpowiedź w stylu "a pamiętasz jak prosiłeś pół roku temu o kasę na szkolenia? pomyśl sobie, że praca w tak trudnych warunkach to właśnie szkolenie. I my Ci je dajemy za free".
Mentalność w stylu "praca u nas to zaszczyt i ciesz się, że nie musisz nam płacić" jest powszechna w "menadżmencie".
Zamiast coachingu, są tylko (dość częste) szkolenia w stylu "pokaz slajdów i ziewanie".

Motyw nieadekwatności środków do celów przewija się w tej firmie od początku w zasadzie.
Owa "fala dobrowolnych odejść", o której już wspominałem, wynikała przecież między innymi z tego, że pracownicy nie byli w stanie realizować wizji (z resztą niejasnej) firmy dostępnymi im środkami.
Najwyraźniej idea że "każdy problem da się rozwiązać skończoną ilością studentów" okazała się błędna, ale zamiast poszukać kasy na szkolenia czy szukać bardziej wykwalifikowanych pracowników, po prostu postanowiono "uprościć strukturę".

Wśród pracowników którzy zostali w firmie panuje marazm - niektórzy mówią, że o ile można jeszcze znieść pracę na starym sprzęcie, starymi metodami i za niską pensję, to dobijające są brak strategii i spójnej wizji.
Jak można od pracownika wymagać by odgadł co siedzi w głowie Janusza? Tymczasem, najwyraźniej za nieodgadnięcie raz na kwartał lecą głowy - ma to miejsce dość często bo notowania spółki spadają, a finger-pointing oczywiście zawsze omija Janusza.

Można się zastanawiać skąd firma w ogóle bierze pracowników. Po części jest to piramidka, po części wykorzystywanie nadwyżki absolwentów na lokalnym rynku. Przy takiej podaży ludzi z tytułem magistra, oraz przy systemie premiowym za "referale" znajomych (a ostatnio nawet: kary dla pracowników którzy nie przyprowadzą w ciągu roku nowego pracownika lub klienta) jakoś to się kręci.
Raz wdepnąwszy ciężko wyjść, jako, że stosowana jest swego rodzaju odpowiedzialność zbiorowa (przy odejściu pracownika z teamu, team ma przesrane a ten kto go polecił ma odbieraną premię).
W efekcie działa to tak, że "koledzy" z pracy sami naciskają byś został.
Czy to w sposób subtelny poprzez utwierdzanie Cię w nadziei, że jakoś to będzie, może za kwartał, może za rok, ale przecież nie jest tak źle jak na bezrobociu.
Czy to w bardziej bezpośredni grożąc pocięciem opon.

Oczywiście jak w każdym dużym korpo, jest też sporo "cargo cultu": jakieś dziwne formularze, których nikt nie czyta po wypełnieniu, jakieś procedury podwójnej akceptacji robione tylko na pokaz, jakieś dokumentacje dawno już zdezaktualizowane a jednak używane jako punkt odniesienia dla audytów.
Mało kto rozumie dokładnie o co chodzi w obiegu faktur itd, ale wszyscy grzecznie wykonują ten taniec licząc na to, że ktoś to kiedyś dobrze wymyślił i może nie wszystko ma na dzień dzisiejszy sens, ale na pewno istnieje jakaś taka "corowa" część tego procesu bez której to się wszystko rozpadnie w pizdu, a nikt nie ma odwagi próbować dociekać która to część jest tą ważną.
Zwłaszcza, że za zadawanie pytań można co najwyżej ściągnąć na siebie widmo "dobrowolnego odejścia".
"Po co zmieniać coś co działa", to już nawet nie motto, tylko cała filozofia, która wg Janusza zapewniła mu przetrwanie na tym niepewnym rynku.
Taki trochę survivor bias.

Jeśli powyższy opis brzmi dla Ciebie znajomo, to się cieszę, bo może dzięki temu będzie Ci łatwiej zrozumieć dwie rzeczy na mój temat:

1. dlaczego jestem ateistą i dlaczego uważam chrześcijaństwo za coś szkodliwego (bo powyższy opis wbrew pozorom miał być analogią kościoła katolickiego)
2. dlaczego zajebiście się cieszę, że Onet kupił NK.pl tymsamym przyłączając nasze IT do DreamLabu i czemu chętnie bym Cię w nim zatrudnił (bo mimo, że nie to było celem powyższego opisu to jakoś tak wyszło, że jest dokładnym zaprzeczeniem klimatu panującego w DreamLabie, a przy tym wszelkie podobieństwa do historii NK.pl są zupełnie niezamierzone)


Popularne posty z tego bloga

Szczęście jako problem inżynieryjny

Kilka rzeczy, o których żałuję, że nie powiedziano mi, gdy byłem młody

Produkt: Ojciec*