Prawdziwy

Oglądając 58 sekundę poniżeszego filmu naszła mnie myśl - o kurde, to wygląda jak tkanka! Jesteśmy nic nieznaczącymi mikrobami w ciele jakiegoś monstrum, którego motywów i działań nigdy nie poznamy ani nawet nie dożyjemy tak powolne, wielkie i skomplikowane jest.


A potem : może faktycznie jest tak, jak sugerowano już wiele razy, że wszechświat jest niczym radziecka zabawka matrioszka: małe kręcące się w koło kulki tworzą większe kręcące się w koło kulki : kwarki, elektrony, atomy, cząsteczki, planety, układy, galaktyki... może tak jest już w nieskończoność? I może w drugą stronę także? Może kiedyś, dysponując odpowiednio czułym "mikroskopem" zobaczymy na powierzchni kwarków jakieś małe ludziki?

I wtedy pomyślałem: no nie, to by było idiotyczne. Jak małe to proste, więc nie mogą to być ludziki.
Tak oto doszedłem do znacznie bardziej męczącej mnie teraz myśli: ludzie racjonalni (do których staram się zaliczać), często (chyba?) myślą o sobie (a przynajmniej chcą tak o sobie myśleć?) że ich światopogląd wywodzi się z wyników eksperymentów. Że to co uznają za prawdę zależy nie od dogmatów i opinii kolegów, ale z udokumentowanych eksperymentów -- w takim razie jak to jest, że niejako "natychmiast wiem", że mikroskopijne ludziki, pegazy, jednorożce, czy telepatia należą do sfery "bajek" a nie "prawdy", mimo, że nie wykonałem żadnego eksperymentu? Czy nie jest czasem tak, że naukowcy mają jednak dość mocno ugruntowany światopogląd, który póki co okazuje się w 99% zgodny z rezultatami eksperymentów, dlatego ciężko nam może odróżnić to co wiemy od tego w co wierzymy?
Bardzo to swoją drogą ciekawe, że aż 99% eksperymentów zdaje nam się pasować do obrazka - skąd więc mamy ten obrazek? Jaki jest wspólny motyw wszystkich elementów na tym obrazie, że tak łatwo nam od razu powiedzieć czy dany klocek będzie do niego pasował czy nie?

Jak to jest, że racjonalny człowiek tak łatwo może powiedzieć "telepatia? nie no, szczerze wątpię w takie coś!" a z drugiej strony "telefonia komórkowa? ależ oczywiście że tak!".

A może "zgodność z obrazkiem" to tylko iluzja wynikająca z tego, że wciąż zmieniamy obrazek? "Ach, więc to małe coś pod mikroskopem to bakteria i żyje? ok, w takim razie krasnoludki istnieją, ale muszą być bardzo głupie i rozmnażać się przez podział!".

Jak zareagowałbym gdybym, jako naukowiec, patrząc przez mikroskop zobaczył tam krasnoludki?
Na pewno nie tuszowałbym sprawy:) Ale co bym poczuł? Myślę, że jakieś takie rozczarowanie i oszukanie - coś w stylu "a więc jednak ten świat to tylko zabawka, wytwór czyjejś fantazji, szkoda, bo myślałem, że to coś prawdziwego jednak, a nie głupia symulacja".

Naprawdę czułbym się rozczarowany gdyby mi ktoś udowodnił, że ten świat nie jest "prawdziwy" tylko "stworzony".
I tutaj naszła mnie inna refleksja: np. dla chrześcijan takie rozgraniczenie w ogóle nie istnieje, dla nich stworzony=prawdziwy.
Dla nich pewnie to co napisałem powyżej nie ma nawet większego sensu a co dopiero ładunku emocjonalnego.
Czyżbym posiadał "uczucia ateistyczne"?:)

Moje przeświadczenie, żę stworzony = sztuczny, bierze się chyba z bajki Pinokio.
W "Perfekcyjnej Niedoskonałości" Dukaja, bohater odkrywa w końcu, że cały otaczający go świat zbudowany jest z nanobotów, które niczym trójkolorowe pixele są budulcem dla krajobrazu, roślin, zwierząt i niego samego.
Bohater czuje się nieco oszukany, że żyje w czymś sztucznym - może nie aż tak sztucznym jak obliczeniowa symulacja w pamięci komputera, ale jednak "zrobionym".
Co takiego sprawia, że współczujemy bohaterowi tej książki, a jednocześnie nie jesteśmy tak jak on przerażeni faktem, że wszystko co nas otacza jest zbudowane z trójkolorowych kwarków (czy patrząc parę poziomów wyżej: że jesteśmy zbudowani z komórek, które przecież są odpowiednikami nanobotów).
Dlaczego nie smuci mnie, że mój mózg "jest zrobiony" z komórek?

Argument za tym, że zapewne żyjemy w symulacji traktuję nie tylko jako zabawną anegdotkę dla znajomych, ale serio wydaje mi się prawdopodobny.
Zdałem sobie jednak dopiero niedawno sprawę, ze tego na jak różne sposoby można rozumieć "bycie w symulacji" oraz że niektóre z tych interpretacji prowadzą wręcz natychmiast do wniosku, że żyjemy w symulacji.
Np. do niedawna o symulacjach myślałem jak to informatyk: jakiś program, odpalony na jakimś komputerze - program który być może sprawia, że mój mózg daje się nabrać, że widzi drzewo i je masło.
Albo może nieco głębiej: symulowany jest sam mózg i podczas tych obliczeń wydaje mu się że żyje.
Ale od niedawna myślę sobie tak: może to wcale nie jest tak, że kunszt twórców tej symulacji siedzi w tym, że nie umiem odróżnić prawdziwego drzewa, masła czy życia od tego sztucznego, ani nawet w tym że symulacja wiernie oddaje galaktyki i atomy.
Może kunszt jest w tym, że mieszkańcy tej symulacji uwierzyli, że atomy to coś co świadczy o jego prawdziwości a nie sztuczności.
Coś jakby bohaterowie gry wideo uznali pixele za element ich rzeczywistości zamiast właśnie rozpoznać w nich wskazówkę, że żyją w czymś sztucznym.
Może właśnie atomy, kwanty itd powinny były nam dać do myślenia, że oto patrzymy na "Cesarskie Nano" i że to wszystko jest tylko "stworzone" a nie "prawdziwe".

Śmieję się też z samego siebie, że tak długo wydawało mi się oczywiste, że można "mięsisty mózg" symulować przy pomocy "silikonowego komputera" i że tak często myślę o tej symulacji w której tkwimy, jako o jakimś obliczeniu przeprowadzanym na niesamowicie potężnym komputerze,
a jakoś nigdy wcześniej nie wpadłem na to (ja! mistrz odwracania ogona kotem!) że może być dokładnie na odwrót - skoro już przyjmiemy do wiadomości że między mięsem a silikonem nie ma istotnych różnic, to nic nie stoi na przeszkodzie by przypuszczać, że symulacja nie jest "obliczeniem" a "wyobrażeniem" i że żyjemy nie w centrum obliczeniowym a w czyjejś głowie.
Może jakiś mądry "bóg", czy inny mięsisty byt, zabawia się myślą o całym naszym wielkim i wiekowym wszechświecie, w przerwie pomiędzy swoimi ważniejszymi problemami, tak jak my dla zabawy wyobrażamy sobie hipotetyczne sytuacje czy rozwiązujemy szarady. Może jesteśmy czyimś snem?

Oczywiście ten bóg również może siedzieć w jakiejś symulacji, tym razem być może krzemowej lub nie. To może rzecz jasna iść dowolnie daleko, a może nawet zapętlać - nie nam orzekać co jest logiczne a co nie "na zewnątrz" naszego świata.

Zastanawiam się jednak ile mądrości było w niektórych antycznych wierzeniach: np. że ziemia spoczywa na słoniach, a one na żółwiu, a on na czymśtam itd. Jak byłem mały wydawało mi się idiotyczne, że ktoś mógłby wierzyć w coś takiego, czy przyjmować tego typu indukcyjne wyjaśnienie tak fundamentalnego problemu jak to "gdzie żyjemy?". A teraz, im jestem starszy, tym bardziej taka nieskończoność wydaje mi się sensownym, a nawet eleganckim wyjaśnieniem.
Innym takim antycznym wierzeniem było by czcić słońce, wodę, wiatr. Szczerze mówiąc, nie widzę bardziej sensownych obiektów kultu - no, ale nie zbaczajmy z tematu.

Nie chcę być Pinokio, bardzo chciałbym by ogłoszono, że nasz świat jest prawdziwy, nie udawany. Sądzę jednak, że dopóki będziemy "prawdziwość" mierzyć, oceniać i dyskutować w towarzystwie innych mieszkańców tego samego łez padołu, nie mając szansy na popatrzenie "z zewnątrz", tak długo wysiłki nasze będą pożałowania i śmiechu godne, bo my nawet widząc pixele, będziemy się zachwycać rozdzielczością i głębią kolorów, zamiast puknąć się w czoło i krzyknąć "We're Photoshoped!"

Popularne posty z tego bloga

Szczęście jako problem inżynieryjny

Kilka rzeczy, o których żałuję, że nie powiedziano mi, gdy byłem młody

Produkt: Ojciec*